Toć wiadomo: człowiek minę dostosowuje do swojej rangi...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- dzy koteriami, ciągłe walki o przywileje, ciągłe wydzierki i rwactwo, a to z powodu owej potrzeby rajskiego ptaka wy-pełniającej każdego człowieka...
- człowiek czuje siępewniejszy w lasach pełnych dzikiego zwierza aniżeli wWarszawie, „gdzie sądowe pałace, gdzie majestat, gdzie miejsce sejmowe”...
- Wszystkie typy pracy wymagają od człowieka umiejętności współpracy z innymi, organizowania własnej pracy, radzenia sobie ze stresem, nawiązywania kontaktu,...
- – Czy jesteście w stanie podjąć długi marsz w tym deszczu?Młoda kobieta o całkiem ludzkim wyglądzie i człowiek – diabeł jęknęli...
- ponieważ dopóki nie będziemy wiedzieli więcej o tkwiących w człowieku siłach, nie możemy mieć nadziei, iż dowiemy się czegoś więcej o przyszłości i...
- Krzysztof przetarł palcami oczy i powtórzył bezdźwięcznym głosem: – Precz, precz, zabierzcie stąd tego człowieka...
- ““Zabij go, Tanneguy!”“ A teraz - de Giac roześmiał się konwulsyjnie - teraz ten człowiek, pod którego władzą było tyle prowincji, że można by nimi...
- RELIGIE ZBAWIENIATen typ religii jest zwizany z refleksj czowieka nad mierci i pragnieniem szczcia wiecznego...
- gołymi rękami orać stepy porośnięte kłującą trawą – do spółki z ogromnymi wołami, których jedno poruszenie może zabić człowieka...
- Uważnie przeczytaj, przemyśl i zapamiętaj na całe życie ten oto główny wniosek: Natura stworzyła człowieka w taki sposób, że sprawuje on całkowitą...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
.. ważność miny dostosowujesz do swojej sytuacji na świecie. A tu trzeba mieć pyszną minę, puszyć się jak paw, na twarzy musi być wypisane, że się niczego nie zlękniesz, musisz działać odważnie, stanowczo, otwarcie, musisz potrafić z szczerością nie pozbawioną szlachetności kropnąć czasem w potrzebie mocne słówko, no i co tam wypadnie... Tak, tak, bracie! Żeby, jak wyjdzie i przemówi tym swoim łamanym językiem, to żeby chłop nie śmiał nawet popatrzeć na niego, a tylko w pas by się kłaniał i powtarzał: »Słucham, dobrodzieju, Karolu Iwanyczu«. — Nie, gdzie nam do czegoś takiego! Najwyżej zostać maklerem...
Lecz i ten pomysł okazał się nieodpowiedni. Długo myślał Piotr Iwanycz i doszedł wreszcie do wniosku, że tak czy owak rzucenie pracy jest niekorzystne, rujnujące, słowem, nierozsądne pod każdym względem. Toteż postanowił, acz z ciężkim sercem, pójść do urzędu. Niech się dzieje co chce! Może nie będzie nic złego, może mu się tylko przywidziało, a naprawdę nic nie zaszło! W końcu doszedł nawet do wniosku, że może to i dobrze, że naczelnik zobaczył go na ulicy — kto wie, może się nim zainteresują, dadzą mu jednorazową zapomogę?
— Tak, tak! — powtarzał Piotr Iwanycz. — Nawet dobrze się stało, faktycznie — a jednocześnie czuł, że ciarki mu biegną po plecach. Trzy dni zeszły mu na kurowaniu różnych stłuczeń i sińców i na utwierdzaniu się w szlachetnej decyzji, by nie tracić animuszu, pamiętać, że Bóg nas doświadcza na tym padole łez dla zwiększenia naszej odwagi duchowej i że człowiekowi nie byłaby zgoła potrzebna nieśmiertelna dusza, gdyby się załamywał w obliczu nieszczęścia. Na czwarty dzień postanowił iść do urzędu. Ale wtedy ogarnął go taki strach, że dosłownie z miejsca ruszyć się nie mógł i przez kilka godzin siedział całkiem gotów, umyty, ogolony, z teczką pod pachą — siedział jak przykuty do krzesła, patrząc bezmyślnie na jakieś trzy głowy, rajcujące w przeciwległej bramie.
Kiedy się opamiętał, była już prawie dwunasta. — Za późno — powiedział do siebie z tajoną radością. — Widać jutro dopiero! — i w tej samej chwili porwał czapkę, włożył płaszcz i kalosze i wybiegł z domu. Biegł niesłychanie szybko, na nic nie zwracając uwagi, nawet nie zaglądając do okien, chociaż lubił zaglądać do okien, bo wiedział, że zajrzawszy przez okno można czasem zobaczyć ciekawe rzeczy...
Biegł do urzędu...
VII
O dziesiątej godzinie tego dnia, w którym zdarzył się opisany w czwartym rozdziale wypadek, Stiepan Fiodrycz Farafontow po przyjściu do urzędu od razu skierował się do biurka, gdzie zazwyczaj siedział Piotr Iwanycz, by go wypytać o nocną przygodę i zgodnie z obowiązkiem służbowym porządnie natrzeć mu uszu. Ale Piotra Iwanycza tak, jak wiemy, nie było. Ponieważ wspomnienie wczorajszej wygranej wciąż jeszcze utrzymywało naczelnika wydziału w wesołym nastroju, więc podszedłszy do buchaltera i zapytawszy go o zdrowie, nader komicznie opowiedział mu o dziwnym spotkaniu z Piotrem Iwanyczem, rozwodząc się specjalnie nad niesamowitym tańcem, w którym tamten się ćwiczył, oraz nad arią, chyba z Lunatyczki, którą nucił akompaniując swoim malowniczym pas, po czym obaj, opowiadający i słuchacz, długo się śmiali wzruszając ramionami. Stiepan Fiodrycz opowiadał nie aż tak cicho, żeby go nikt nie mógł usłyszeć poza buchalterem, toteż historia Piotra Iwanycza stała się zaraz znana jeszcze dwu — trzem osobom. Te z kolei przekazały ją z odpowiednimi uzupełnieniami swoim sąsiadom, wskutek czego za pół godziny wiedział o niej cały urząd, w którym pracował nasz bohater. Do wieczora poznało ją całe miasto i przez kilka dni z rzędu w Petersburgu nie mówiono o niczym innym, tylko o tańczącym urzędniku ogromnego wzrostu, z końskimi kopytami zamiast zwykłych ludzkich stóp. Łatwo sobie wyobrazić, z jaką niecierpliwością czekali na niego koledzy, ile było domysłów i przypuszczeń i jak się rozwinęła, wzbogaciła i zmieniła właściwa historia. Ale upłynął dzień, upłynęły dwa, upłynęły trzy, oto nadszedł już czwarty, a Piotra Iwanycza wciąż ani śladu. Ciekawość sięgnęła zenitu.
Wreszcie na czwarty dzień, gdzieś koło wpół do pierwszej, w chwili powszechnej nabożnej ciszy, zapadłej w związku z pojawieniem się samego pryncypała, który wskazując na jakieś akta tłumaczył coś z wielkim przejęciem Stiepanowi Fiodryczowi, a ten słuchał słów zwierzchnika w postawie pełnej szacunku — w tej właśnie uroczystej chwili otworzyły się nagle drzwi i zjawił się nasz bohater. Mimo całego szacunku podwład nych dla pryncypała naturalny odruch wziął górę i zespół wybuchnął na całą salę tłumionym śmiechem, jakby nagle kichnął tabun koni. Pryncypał naturalnie zapytał niechętnie o przyczynę tak niewłaściwego wybuchu. Stiepan Fiodrycz podniósł głowę, ponieważ sam jeszcze nie wiedział, co ma znaczyć podobne zuchwalstwo, ale spostrzegłszy żałosną postać Piotra Iwanycza, też nie zdołał, jak jego podwładni, powstrzymać śmiechu.
Naczelnik urzędu powtórzył pytanie.