nieufnie; przechadzaliśmy się po ogrodzie, ale nie podjęliśmy już wspólnych wycieczek, nie przebiegaliśmy razem lasów i dolin...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- że jest tam taki, prawda? To wcale nie jest żaden z tych kościołów, nie są to nawet wspólne ruchy ludzi, to jest bardzo ważne, drodzy bracia, bardzo ważne...
- — Dokąd tym razem?— Fort Bragg...
- da siy sprawiedliwoci, usprawiedliwiono si,iby sprawiedliwe i silne byy razem i aby bypokj, ktry jest najwyszym dobrem...
- Melanię to wszystko razem więcej śmieszyło, niż irytowało, Felicja była wściekła, miała własne poglądy na nakrycie stołu i nie przywykła, żeby nią ktoś...
- dzwonnica, a w rękach taką siłę, że błędnego rycerza w zbroi razem z koniem podniesie, to ma być najsłodsza księżniczka Dulcynea z Toboso? Nie powiem,...
- Patrzyła uważnie na mnicha, lecz tym razem na jego twarzy widziała tylko szczery wyraz troski...
- sność drugiej ćwierci; suma wniesiona do wspólnoty stanowić będzie jedną czwartą właści- wego wkładu, pozostałym zaś przy życiu małżonkom...
- Jadak powiedział, że chciałby się widzieć z Zenn Bien, po czym usiedli razem z Poste'em, żeby zaczekać...
- Wsplnota pierwotna, antyczne niewolnictwo, feudalizm, kapitalizm, wreszcie socja-lizm miay stanowi z mocy praw historii powszechnodziejowy model...
- zabiegał u Kazimierza, aby po zgonie wspólnego bratanka Leszka, którego kilkuletnia choroba wróżyła bliską śmierć, jego następcą na stolicy Mazowsza...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
Kiedy byliśmy sami, Brygida siadała do fortepianu:
dźwięk jej głosu nie budził już w mym sercu owych porywów młodości, owych radosnych
uniesień, które są niby łkania wezbrane nadzieją. Kiedy odchodziłem, podawała mi zawsze
rękę, ale ta ręka była martwa. Było wiele przymusu w naszej swobodzie, wiele namysłu w
najdrobniejszych odezwaniach, wiele smutku na dnie tego wszystkiego.
Czuliśmy dobrze, że jest między nami jakby ktoś trzeci: miłość moja. Nic nie zdradzało jej
w postępkach, ale rychło odbiła się na mej twarzy: straciłem owe wesele, rześkość i zdrowie,
jakie wprzódy tryskały mi z lic. Nim miesiąc upłynął, niepodobny byłem do siebie.
Jednakże ilekroć rozmawiałem z Brygidą, podkreślałem zawsze mą odrazę do świata, nie-
chęć, jaką budzi we mnie myśl o powrocie między ludzi. Siliłem się dać jej uczuć, że nie po-
winna sobie wyrzucać, że mnie dopuściła na nowo do siebie. Malowałem ubiegłe życie w
najczarniejszych kolorach, dając do zrozumienia, iż gdyby mi przyszło się z nią rozłączyć,
czekałaby mnie samotność gorsza od śmierci; mówiłem, że mam wstręt do społeczeństwa,
wierny zaś obraz mego życia, jaki równocześnie kreśliłem, świadczył, że jestem szczery. To
znów udawałem wesołość, która była bardzo daleka od mego serca, aby jej dowieść, iż po-
zwalając mi się widywać, ocaliła mnie od strasznego nieszczęścia; dziękowałem jej prawie za
każdym razem, kiedym był u niej, aby móc wrócić wieczór i nazajutrz. „Wszystkie moje ma-
rzenia o szczęściu − mówiłem − wszystkie nadzieje, ambicje, zamykają się w tym zakątku,
gdzie pani mieszka; poza powietrzem, którym ty oddychasz, nie ma dla mnie życia.”
Brygida widziała, co cierpię, i nie mogła się wstrzymać, aby mnie nie żałować. Wytrwanie
moje budziło w niej litość; wszystkie jej słowa, gesty nawet, całe zachowanie, miały w sobie
coś tkliwego. Czuła walkę, która się we mnie toczy: posłuszeństwo moje schlebiało jej dumie,
ale bladość moja budziła w niej instynkty siostry miłosierdzia. Czasem była jakaś dziwna,
niemal zalotna; mówiła kapryśnym tonem: „Jutro niech pan nie przychodzi, nie będzie mnie
w domu.” Potem, kiedy odchodziłem smutny i uległy, miękła nagle i dodawała: „Nie wiem
zresztą, niech pan w każdym razie zajrzy”; lub żegnała mnie serdecznie, odprowadzając do
furtki smutnym i łagodnym wzrokiem.
„Nie wątp o tym, Brygido − mówiłem − to opatrzność przywiodła mnie do ciebie. Gdybym
cię nie poznał, byłbym może popadł w dawne szaleństwa. Bóg zesłał cię niby jasnego anioła,
aby mnie wyrwać z otchłani. Niebo powierzyło ci świętą misję; gdybym cię stracił, kto wie,
dokąd by mnie zawiódł trawiący smutek, nieszczęsne doświadczenie, którego nabyłem tak
wcześnie, i straszliwa walka młodości ze znudzeniem?”
Ta myśl, wyrażana bardzo szczerze, miała największy wpływ na kobietę głęboko religijną,
o duszy równie nabożnej jak żarliwej. Kto wie, może dla tej jednej przyczyny pani Pierson
pozwoliła się widywać.
Wybierałem się właśnie do niej pewnego dnia, kiedy ktoś zapukał. Był to Merkanson, ów
klecha, którego spotkałem u Brygidy za pierwszą bytnością. Zaczął od usprawiedliwień, rów-
nie mdłych jak on sam, iż zjawia się nie mając zaszczytu być mi znanym; odparłem, iż znam
go bardzo dobrze, jako bratanka miejscowego proboszcza, i spytałem, o co chodzi.
73
Kręcił się na wszystkie strony z niewyraźną miną, szukając wyrazów, dotykając przed-
miotów leżących na stole, jak człowiek który nie wie, co powiedzieć. Wreszcie oznajmił, że
pani Pierson jest chora i zawiadamia, że mnie nie może dziś przyjąć.
„Chora? Ależ pożegnałem ją wczoraj dość późno i miała się zupełnie dobrze!”
Skłonił się. „Ależ księże, jeśli jest chora, czemuż uświadamia mnie o tym przez obcą oso-
bę? Nie mieszka znów tak daleko i nie byłoby nieszczęścia, gdybym odbył tę drogę darem-
nie.”
Ten sam gest z jego strony. Nie mogłem pojąć, co znaczy jego wizyta, a tym mniej zlece-
nie, które mu poruczono. „Dobrze − odparłem − będę u pani Pierson jutro, wytłumaczy mi
wszystko.”
Znów zaczął się kręcić: „Pani Pierson powiedziała jeszcze... miał mi powiedzieć... podjął
się...”
− Cóż wreszcie? − wykrzyknąłem zniecierpliwiony.
− Łaskawy pan jest bardzo nagły. Zdaje się, że pani Pierson jest dość poważnie chora; nie
będzie mogła przyjąć go cały tydzień.
Znów skłonił się i wyszedł.
Jasnym było, że w tym tkwi jakaś tajemnica: albo pani Pierson nie chce mnie już widywać
(nie rozumiałem czemu), albo Merkanson wmieszał się z własnego popędu.
Odczekałem dzień; nazajutrz, od rana, znalazłem się u drzwi Brygidy. Służąca oświadczyła
mi, że w istocie pani jest bardzo chora; mimo nalegań nie chciała ani przyjąć pieniędzy, które
jej wciskałem, ani słuchać pytań.
Wracając spotkałem w alei Merkansona; otoczony był dziatwą uczęszczającą na lekcje do