- Mikey! - krzyknął Brad...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- – Hej! – krzyknął swym ochrypłym i niemal bezdźwięcznym głosem, który przypominał plusk kamieni wrzucanych do podziemnego jeziora...
- — Miotać! — szczekliwie krzyknął katapultmistrz...
- — Chrystus zmartwychwstał! — krzyknąłem przechodząc...
- — Walczą o władzę nad nieskończonością! — krzyknął przejęty Wheldrake...
- zapominając o wszystkim krzyknęła triumfalnie: ─ Do licha! Przecież to ja wygrałam...
- - Jakich faszystowskich przekonań?! - krzyknąłem oburzony...
- Bogacze tacy jak Brad Dowd?Kto?Siwowłosy facet, czterdzieści kilka lat, jeździ drogimi samochodami...
- później ponad siedemdziesiąt pięć tysięcy polskich żołnierzy oraz czterdzieści których âźszare twarze tak różniły się barwą od twarzy...
- 22Interpretacja tych danych nie jest łatwa...
- Nieruchome oczy spoglÂądajÂą w górĂŞ, omijajÂą wzrok PrzebudzeĂąca, a martwe wargi poruszajÂą siĂŞ...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- Trzymaj się, już idę!
Po raz ostatni rzucił okiem na Brittena, który wciąż klęczał, ale już nie próbował strząsać chrząszczy z twarzy. Walka dobiegała końca, a on przegrał. Ręce opadły mu bezwładnie, po czym przechylił się na bok i wpadł w płomienie.
Morgan szła pierwsza. Mimo że była skuta, udało jej się otworzyć drzwi, i razem z Bradem wpadli do drugiego pokoju. Za nimi popłynęły kłęby duszącego dymu.
- Michael, gdzie jesteś?! - krzyknął Brad.
- Tato, tutaj!
Głos dobiegł z drugiego końca pokoju. Brad zauważył syna, który był przywiązany do łóżka.
- Trzymaj się, Michael!
- Brad, najpierw spróbuj mnie rozkuć - powiedziała Morgan. - Tylko ostrożnie z kluczem.
Płomienie, które wdarły się przez otwarte drzwi, zaczęły ogarniać sufit. Jeszcze chwila i cały dom stanie w ogniu. Brad i Morgan nieporadnie podeszli do siebie, odwróceni plecami. Wyciągnęli ręce po bokach oddzielającego ich krzesła. Po chwili Morgan ostrożnie upuściła klucz na dłoń Brada, a ten zaczął majstrować przy kajdankach. Wreszcie udało mu sieje otworzyć.
- Moja torba - powiedział, gdy kajdanki z brzękiem spadły na podłogę. - Są w niej nożyczki!
Podczas gdy Morgan pobiegła po nie, Brad przypadł do syna. Mimo że Michael był przywiązany do łóżka taśmą, udało mu się poluzować knebel. Piersią chłopca wstrząsał silny kaszel, a oczy miał załzawione od dymu. Widząc rozprzestrzeniające się płomienie, Brad opadł na kolana.
- Trzymaj się, synku. Jeszcze tylko chwila. Michael zmarszczył nos.
- Czemu tak cuchniesz?
Brad zupełnie zapomniał, że jego ubranie jest mokre i śmierdzące.
- To długa historia - powiedział.
Morgan podbiegła do nich. Przecięła taśmę krępującą Michaela, postawiła go na podłodze i pchnęła w stronę drzwi prowadzących na dwór.
- Wyjdź stąd - powiedziała. - Uciekaj! Chłopiec zawahał się i spojrzał pytająco na ojca.
- Ale...
- Idź, idź! - krzyknął Brad.
Gdy Michael popędził w stronę wyjścia, za plecami Morgan na podłogę runęła krokiew, wzbijając kaskadę iskier. Słupy złotego ognia strawiły już połowę domu i płomienie sunęły po drewnianej posadzce niczym rozwijający się dywan. Morgan drżącymi palcami przecięła taśmę krępującą ręce Bra-da, po czym zajęła się paskami przywiązującymi go do krzesła. Żar był nie do zniesienia. Morgan spieszyła się coraz bardziej. Wreszcie, kiedy iskry zaczęły spadać deszczem na jej ramiona, uporała się z ostatnim kawałkiem taśmy. Brad był wolny.
Gdy rzucili się biegiem ku drzwiom, rozległ się głośny trzask i fragment dachu nad ich głowami zaczął się zapadać. Kiedy runął, Brad w ostatniej chwili pociągnął Morgan za nadgarstek. Rozżarzone krokwie z donośnym hukiem spadły na podłogę tuż za ich plecami. Sekundę później byli już na zewnątrz, wdychając chłodne nocne powietrze.
Sparaliżowany strachem i zdumieniem, Michael stał nieruchomo, dopóki Brad nie porwał go na ręce i zaniósł na bezpieczną odległość. Kiedy się odwrócili, ujrzeli błysk; pożar objął resztę budynku. Brad, Morgan i Michael stali w milczeniu, wsłuchani w przeciągły łoskot, wpatrzeni w płomienie strzelające ku niebu. Łuna nadawała ich twarzom pomarańczowy odcień.
- Wreszcie jest po wszystkim, prawda? - spytała Morgan.
- Tak - odparł Brad. Objął syna, po czym wyciągnął do niej ręce. - Już po wszystkim.
EPILOG
Dzień Pracy
Południowo-wschodnie wybrzeże Long Island było mekką bogaczy, gwiazd i ich pretensjonalnych naśladowców. Jednak wszyscy ci piękni ludzie nie wiedzieli, że o rzut kamieniem od złocistych plaż Hampton znajdowały się enklawy prawdziwej biedoty. Tydzień po gali w East Hampton, połączonej ze zbiórką funduszy na kampanię wyborczą, Brad jechał wyboistą ulicą biegnącą niecałe półtora kilometra od hotelu, w którym nocował prezydent.
Zatrzymał wóz przed małym białym budynkiem. Prace remontowe były w toku - podjazd nie został jeszcze wykończony, a frontowe drzwi należało jak najszybciej pomalować. Wypisany dużymi literami szyld głosił: DARMOWA KLINIKA PEDIATRYCZNA. Brad zatrąbił i odchylił się na oparcie.
Wkrótce drzwi się otworzyły i stanęła w nich ciężarna Latynoska, niosąca dziecko na rękach. Najprawdopodobniej była jedną z sezonowych pracownic przybywających na okoliczne farmy w porze żniw. Mimo upału dziecko było szczelnie zawinięte w pled. Po minucie z kliniki wyłoniła się Morgan, pomachała Janice na pożegnanie i uśmiechnęła się do Brada. Pod białym kitlem miała dżinsy i koszulkę polo. Kiedy ruszyła do samochodu, podmuch wiatru rozwiał jej rude włosy. Wsiadła do uszu i pocałowała Brada w policzek.
- No i jak minął pierwszy tydzień? - spytał.
- Doskonale. - Obdarzyła go promiennym uśmiechem. - Nie przypominam sobie, żeby za dawnych czasów pediatria była aż tak fajna.
- Bo może nie była. Wtedy robiłaś to, co musiałaś, a nie to, co chciałaś. Myślisz, że dalej będziesz się tym zajmować?
- Przynajmniej na razie - .powiedziała. - Lepsze to niż zarządzanie. Zostanę tu dotąd, aż zabraknie mi pieniędzy.
Brad zjechał na jezdnię, kiwając głową. Klinika wydawała się znakomitą inwestycją dla kogoś, kto musiał zrewidować swoje plany na przyszłość. Fundusze na rozkręcenie interesu zawdzięczali Brittenowi i Morrisonowi. Choć ani
Brad, ani Morgan nie chcieli akcji, które niespodziewanie znalazły się na ich kontach w domu maklerskim, nie mogli podważyć ważności elektronicznych transakcji i zrzec się prawa do udziałów w firmie. Brad uznał, że po wszystkich koszmarnych przeżyciach Michael zasłużył sobie na to, by pieniądze ze sprzedaży walorów poszły na jego przyszłe studia; a Morgan doszła do wniosku, że akcje AmeriCare najlepiej będzie spożytkować na sfinansowanie ochrony zdrowia, o jakiej zawsze marzyła, zapewniającej opiekę najbardziej tego potrzebującym. Obydwoje błyskawicznie pozbyli się udziałów w firmie.