— Chrystus zmartwychwstaÅ‚! — krzyknÄ…Å‚em przechodzÄ…c...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- – Hej! – krzyknÄ…Å‚ swym ochrypÅ‚ym i niemal bezdźwiÄ™cznym gÅ‚osem, który przypominaÅ‚ plusk kamieni wrzucanych do podziemnego jeziora...
- \par w oczekiwaniu na Drugie Przyj\'9ccie Chrystusa, do kt\'f3rego w\par rezultacie\par nie dosz\'b3o" (s...
- pokazujDwieKropki :Boolean;//pola przechowujace ustawienia komponentusciezkaKatalogu :String;uwzglednijKatalogi :Boolean;uwzglednijPliki...
- — ProszÄ™ pani, jeÅ›li pojedzie pani do siedziby detektywów Dystryktu Zachodniego przy PięćdziesiÄ…tej PiÄ…tej i Pine, gdzie podpisze pani dokument...
- Tak wiÄ™c nie można też ustalić, czy pewne rodzaje literackie uksztaÅ‚towaÅ‚y siÄ™ raczej pod naciskiem zjawisk realnych, czy raczej — norm kulturowych jako...
- Gdy przemawiam do hindusow, mowie im: "Wasi kaplani nie beda tym zachwyceni (zauwazcie, jaki jestem dzisrano ostrozny), ale Bog, zgodnie z nauka Jezusa Chrystusa,...
- dobiegÅ‚ do jej wytężonego sÅ‚uchu — cichy jak brzÄ™czenie komara daleki dzwonek, za chwilÄ™ ponowny • dzwonek, już bliżej, potem stukot...
- Niemniej obawiaÅ‚em siÄ™ wyjść z lasu — choć skÄ…dinÄ…d byÅ‚o oczywiste, że prÄ™dzej albo później wyjść muszÄ™...
- Chrystusa i Samarytankê - naturalnie przy studni - Malczewski malowa³ trzykrotnie, ale ¿adne z tych ujêæ nie odpowiada, jak podkreœla Kazimierz Wyka, przekazowi...
- Jezusa Chrystusa, ile¿ dokonali zdumiewaj¹cych cudów i jak sami zostali oœwieceni! Czy ju¿ dostrzegasz zwi¹zek i pe³niênauki modlitwy, tak m¹drze przedstawionej w...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
— Zaiste zmartwychwstaÅ‚! — odpowiedziaÅ‚ mi wesoÅ‚y chór mÄ™skich i kobiecych gÅ‚osów.
Obrzuciłem tancerzy szybkim spojrzeniem: gibcy, dobrze zbudowani młodzieńcy w szerokich szarawarach, z opasującymi głowy chustkami, których frędzle spadały im na czoło i skronie niby wijące się pasma włosów, i dziewczęta ze sznurami cekinów na szyjach, w białych haftowanych chustach, spozierające na chłopców ukradkiem spod spuszczonych rzęs i niecierpliwiące się w oczekiwaniu na taniec.
— Dlaczego nie raczysz pozostać z nami, szefie? — zapytaÅ‚o mnie kilka gÅ‚osów, ale przeszedÅ‚em obok nich.
Madame Hortensja leżała na swoim szerokim łóżku, jedynym sprzęcie, który pozostał jej wierny. Policzki jej płonęły gorączką, kaszel rozdzierał pierś.
Na mój widok od razu westchnęła płaczliwie:
— A Zorba, kumie, Zorba?...
— ZachorowaÅ‚: Od dnia, kiedy siÄ™ rozchorowaÅ‚aÅ›, i on choruje. Trzyma twojÄ… fotografiÄ™ i patrzy na niÄ… wzdychajÄ…c.
— Mów... Mów jeszcze... — szepnęła biedna syrena, przymykajÄ…c oczy ze szczęścia.
— PrzysyÅ‚a mnie, abym zapytaÅ‚, czy niczego ci nie trzeba... Przyjdzie sam dzisiejszego wieczoru, chociaż ledwo powłóczy nogami... Nie może znieść rozÅ‚Ä…ki z tobÄ….
— Mów... Mów... Mów jeszcze...
— DostaÅ‚ depeszÄ™ z Aten — Å›lubna suknia gotowa, wianek i pantofelki też. WysÅ‚ano je statkiem, lada dzieÅ„ nadejdÄ…... BiaÅ‚e woskowe Å›wiece z różowymi wstÄ™gami też...
— Mów... Mów... Mów dalej...
Ale szybko zmorzył ją sen, oddech stał się chrapliwy, zaczęła majaczyć. Pokój wypełniała woń wody kolońskiej, amoniaku i potu, przez otwarte okienko dolatywał z podwórka ostry zapach odchodów z kurnika i króliczych klatek.
Wstałem, chcąc się wymknąć po cichu. Przy drzwiach wpadłem na Mimithosa. Był tego dnia w nowych butach i w niebieskich szarawarach. Za uchem miał zatkniętą gałązkę bazylii.
— Mimithosie — powiedziaÅ‚em. — Biegnij do miasteczka i sprowadź lekarza.
Mimithos ściągnął buty, żeby ich nie zniszczyć w drodze, i wsadziwszy pod pachę, ściskał kurczowo.
— Idź do lekarza, pozdrów go ode mnie i powiedz, żeby zaprzÄ™gaÅ‚ kobyÅ‚Ä™ i niezwÅ‚ocznie przyjechaÅ‚. Powiedz mu, że madame jest ciężko chora, przeziÄ™biÅ‚a siÄ™, gorÄ…czkuje biedaczka i jest bliska Å›mierci. To wszystko, leć!
— Już lecÄ™!
Splunął w dłonie, klasnął uradowany, ale nie ruszał się z miejsca. Patrzył na mnie z uśmiechem.
— Zmykaj, mówiÄ™ ci!
On jednak w dalszym ciągu nie ruszał się, mrugnął tylko okiem i uśmiechnął się drwiąco.
— Szefie — powiedziaÅ‚. — ZaniosÅ‚em do twego domu butelkÄ™ perfum... To prezent.
Stał jeszcze przez chwilę, czekając, aż go zapytam, kto mi je przysyła, ja jednak milczałem.
— Nie chcesz wiedzieć, od kogo ten dar, szefie? — rzekÅ‚ chichocÄ…c. — PowiedziaÅ‚a, żebyÅ› skropiÅ‚ swoje wÅ‚osy, by piÄ™knie pachniaÅ‚y.
— Milcz i leć szybko!
Zarechotał i splunął w dłonie:
— Hop! Hop! — zawoÅ‚aÅ‚. — WesoÅ‚ego Alleluja! — i zniknÄ…Å‚.
22.
Wielkanocna zabawa pod topolami osiągnęła swój szczyt. Rej wodził żywy, mocny dwudziestoletni brunet z policzkami pokrytymi pierwszym zarostem, nie tkniętym jeszcze brzytwą. W wycięciu koszuli widniała jego pierś, pokryta gęstym, skręconym włosem. Głowę trzymał odchyloną do tyłu, nogi dotykały ziemi lekko, jakby frunął. Od czasu do czasu rzucał spojrzenie na którąś z dziewcząt, a wtedy na jego spalonej słońcem twarzy lśniły niepokojąco białka oczu. Patrzyłem na niego z przyjemnością, ale zarazem z przerażeniem.
Wracałem od madame Hortensji. Sprowadziłem jakąś kobietę i prosiłem, żeby się nią zajęła, a teraz, uspokojony, szedłem popatrzyć na tańczących Kreteńczyków. Zbliżyłem się do wuja Anagnostisa i usiadłem obok niego na ławie.
— Kim jest ten chwat, który rej wodzi w taÅ„cu? — spytaÅ‚em go szeptem.
Wuj Anagnostis zaśmiał się.
— Ten nicpoÅ„ jest jak archanioÅ‚, który Å‚owi dusze — rzekÅ‚ z uznaniem. — To pasterz Syfakas. Przez caÅ‚y rok pilnuje stada w górach i tylko na Wielkanoc schodzi, aby spotkać siÄ™ z ludźmi i potaÅ„czyć.
WestchnÄ…Å‚.
— Ech, gdybym miaÅ‚ jego mÅ‚odość! — szepnÄ…Å‚. — Gdybym miaÅ‚ jego mÅ‚odość, sÅ‚owo honoru, że zdobyÅ‚bym szturmem Konstantynopol!
Młodzieniec potrząsnął głową i wydał przeciągły nieludzki okrzyk, przypominający głos jelenia na rykowisku.
— Jazda, Fanurios! — krzyknÄ…Å‚. — Graj na pohybel Å›mierci!
Åšmierć ginęła zawsze i zawsze odradzaÅ‚a siÄ™ na nowo jak życie. Pod okrytymi wiosennÄ… zieleniÄ… drzewami — topolami, sosnami, dÄ™bami, platanami i wysmukÅ‚ymi palmami — od tysiÄ™cy lat taÅ„czÄ… i taÅ„czyć bÄ™dÄ… jeszcze lat tysiÄ…ce chÅ‚opcy z twarzami pÅ‚onÄ…cymi pożądaniem i dziewczÄ™ta. CiaÅ‚a ich zmieniajÄ… siÄ™, obracajÄ… w proch, z powrotem Å‚Ä…czÄ… siÄ™ z ziemiÄ…, z której powstaÅ‚y, ale przychodzÄ… na ich miejsce wciąż nowi. SÄ… jak wciąż ten sam tancerz o tysiÄ…cach twarzy. Zawsze ma dwadzieÅ›cia lat. Jest nieÅ›miertelny!
Młodzieniec podniósł rękę, jakby chciał podkręcić wąsa, ale nie znalazł go.
— Graj mi, chÅ‚opcze! — krzyknÄ…Å‚ znowu. — Graj, Fanuriosie, bo mnie rozsadzi!
Lirnik pociągnął po strunach, lira dźwięczała, zawtórowały jej dzwonki.
A młodzieniec skoczył wysoko, trzykrotnie stuknął obcasami w powietrzu i zerwał białą chustkę z głowy swego sąsiada, strażnika Manolakasa.
— Brawo, Syfakasie! — krzyknÄ™li wszyscy chórem, a dziewczÄ™ta drżąc spuÅ›ciÅ‚y wstydliwie oczy.
Ale młodzieniec nie patrzył na nikogo. Tańczył teraz z hamowanym ogniem, oparłszy lewą rękę na szczupłych, ale mocnych biodrach i wbiwszy wzrok skromnie w ziemię.
Taniec zakłócił nagle stary kościelny Antrulios. Biegł wznosząc ręce do góry.