wyreperowaÅ‚ dach i Å›ciany, wybiÅ‚ otwory i wstawiÅ‚ okna, żeby byÅ‚ przewiew — zmieniÅ‚ caÅ‚e pomieszczenie tak, że wyglÄ…daÅ‚o prawie jak mieszkanie...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- — ProszÄ™ pani, jeÅ›li pojedzie pani do siedziby detektywów Dystryktu Zachodniego przy PięćdziesiÄ…tej PiÄ…tej i Pine, gdzie podpisze pani dokument...
- Tak wiÄ™c nie można też ustalić, czy pewne rodzaje literackie uksztaÅ‚towaÅ‚y siÄ™ raczej pod naciskiem zjawisk realnych, czy raczej — norm kulturowych jako...
- dobiegÅ‚ do jej wytężonego sÅ‚uchu — cichy jak brzÄ™czenie komara daleki dzwonek, za chwilÄ™ ponowny • dzwonek, już bliżej, potem stukot...
- Niemniej obawiaÅ‚em siÄ™ wyjść z lasu — choć skÄ…dinÄ…d byÅ‚o oczywiste, że prÄ™dzej albo później wyjść muszÄ™...
- par³ margraf — ale nie jeno przeto, jeno ¿e przez Odrê³acniej siê przeprawiæ, w górnym biegu...
- ciekawe i co mnie osobiÅ›cie bardzo zaskoczyÅ‚o — zdaÅ‚em sobie spra- wÄ™, że czasami pracujÄ…c mniej i krócej, można byÅ‚o zrobić wiÄ™cej, niż...
- le jest potrzebny), niedostÄ™pnej dla użytkowników i przeznaczonej wy- Å‚Ä…cznie na potrzeby administratora, — skonfigurowanie portów...
- — Od dawna panowaÅ‚o przekonanie, że rzeka Nil wypÅ‚ywa z wielkich jezior leżących u stóp Gór Księżycowych[46]...
- mogÅ‚a umknąć uwagi czatowników pilnujÄ…cych granicy — i niepostrzeżenie prze- dostać siÄ™ w gÅ‚Ä…b terenów Armektu...
- 2 — GÅ‚odna kotka 33 - Åšwietnie siÄ™ dogadujecie - stwierdziÅ‚ kiedyÅ›, jeszcze w próbnym okresie Maryjkowego panowania...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
To fakt, że dziś dużo ludzi tam, na ulicach, mieszka o wiele, wiele gorzej. Moss pobudował rzędy i piętra boksów-klatek, zainstalował więcej elektrycznych lamp i wentylatory pod sufitem. Połączył cały system ze starym rowerem i odtąd każdy mały Mossek, kiedy już sięga do pedałów, natychmiast zostaje zaprzęgnięty do zasilania wentylatorów. Dzieci Mossów nie cierpią tego, ale wiedzą, co je czeka, gdyby się zbuntowały.
Nie potrafię powiedzieć, ile zwierzaków liczy teraz przychówek Mossów. Mam wrażenie,
że ten swój obrzydliwy proceder zabijania i obdzierania ze skóry uprawiają chyba od zawsze.
Widocznie nawet monopol na taką małą skalę wart jest kłopotów i zachodu.
Złodziei było dwóch i do czasu, gdy nakryli ich nasi strażnicy, udało im się upchnąć do
brezentowych worków już trzynaście sztuk. Zauważyła ich para: Alejandro Montoya i Julia
Lincoln, jedna z sióstr Shani Yannis. Pani Montoya została na pewien czas zwolniona z patrolowania, bo dwójka jej dzieci złapała grypę.
Pani Lincoln i pan Montoya postąpili zgodnie z planem, który oddziałek naszej straży wy-
myślił wspólnie na swoich zebraniach. Bez jednego słowa komendy czy ostrzeżenia oboje wy-
100
palili w powietrze dwa, trzy razy, jednocześnie dmuchając w gwizdki, ile tchu w piersiach.
Niestety u Mossów któryś z domowników obudził się i pozapalał światła w królikami. Dwójka strażników mogła przypłacić ten błąd życiem, ale na szczęście ukryli się za krzakami granatu.
Rabusie sami pomykali jak króliki.
Wskoczyli na drabinę i w parę sekund zniknęli za ogrodzeniem, porzucając nie tylko wspa-
niaÅ‚Ä…, dÅ‚ugÄ… aluminiowÄ… drabinÄ™, ale i worki, wyjÄ™te z klatek stworzenia, Å‚omy, gruby zwój liny i nożyce do ciÄ™cia drutu. Nasz mur, wysoki na trzy metry, prócz zwyczajnego kolczastego drutu ma na górze jeszcze kawaÅ‚ki tÅ‚uczonego szkÅ‚a, do tego caÅ‚Ä… niewidocznÄ… laserosiatkÄ™. Na nic siÄ™ wszystko zdaÅ‚o: kolczatka zostaÅ‚a gÅ‚adko przeciÄ™ta. Jaka szkoda, że nie stać nas byÅ‚o, aby podÅ‚Ä…czyć jÄ… do prÄ…du i zastawić dodatkowe puÅ‚apki. Dobrze, że chociaż szkÅ‚o — nasza
najstarsza, najprostsza sztuczka — zaszkodziÅ‚o przynajmniej jednemu bandziorowi. Kiedy siÄ™ rozwidniÅ‚o, po wewnÄ™trznej stronie muru widać byÅ‚o ciÄ…gnÄ…cy siÄ™ do samej ziemi szeroki war-kocz zakrzepÅ‚ej krwi.
Znaleźliśmy też porzuconego glocka 19. Tak więc pani Lincoln i pan Montoya mogli zgi-
nąć. Gdyby złodzieje nie potracili głów ze strachu, pewnie wywiązałaby się strzelanina. Ktoś w domu Mossów też mógłby zostać ranny albo zabity.
Cory wytknęła to wszystko z wyrzutem tacie, kiedy wieczorem usiedli sami w kuchni.
— Wiem — przyznaÅ‚ ojciec zmÄ™czonym, peÅ‚nym żalu tonem. — MyÅ›lisz, że nie rozważa-
liśmy takich sytuacji? Właśnie dlatego chcemy ich na dobre zniechęcić. Nawet ostrzegawcze strzały w powietrze nie zagwarantują bezpieczeństwa. Nic nie da pełnej gwarancji.
— To, że raz uciekli, nie znaczy, że zawsze tak bÄ™dzie.
101
— Wiem — powtórzyÅ‚ tato.
— No wiÄ™c. . . co dalej? BÄ™dziecie bronić królików czy pomaraÅ„czy, a przy tym może zginie czyjeÅ› dziecko?
Tato milczał.
— Nie możemy tak żyć! — krzyknęła Cory, aż podskoczyÅ‚am.
Pierwszy raz słyszałam, by tak podniosła głos.
— Już tak żyjemy — oznajmiÅ‚ ojciec gÅ‚osem, w którym nie byÅ‚o ani gniewu, ani żadnej
innej uczuciowej reakcji na jej wrzask, tylko znużenie i smutek. Nigdy przedtem nie sÅ‚yszaÅ‚am, żeby tato mówiÅ‚ takim tonem — jak ktoÅ› bardzo zmÄ™czony, prawie że. . . pokonany. A przecież wygraÅ‚. DziÄ™ki jego planowi zwyciężyliÅ›my dwóch uzbrojonych rabusiów, i nawet nie musieliÅ›my robić im krzywdy. Fakt, że sami siÄ™ poranili, to już ich problem.
Jasna sprawa, że wrócÄ… — nie ci, to drudzy. Na to już nic nie poradzimy. Cory miaÅ‚a racjÄ™.
Inni włamywacze mogą nie rzucić broni i wziąć nogi za pas. Więc co? Mamy leżeć w łóż-
kach i pozwolić odbierać sobie cały dobytek, mając nadzieję, że zadowolą się plądrowaniem ogródków? Jak długo poprzestanie na tym złodziej? I jak to jest głodować?
— Bez ciebie rodzina nie ma żadnych szans — ciÄ…gnęła Cory, już bez krzyku. — To ty mo-
głeś stać twarzą w twarz z kryminalistami. Następnym razem, kiedy padnie na ciebie, możesz dać się zastrzelić, pilnując cudzych królików.
— ZauważyÅ‚aÅ› — odparÅ‚ tato — że wczorajszej nocy na gwizdki zareagowali wszyscy nasi
strażnicy, którzy nie mieli warty? Wyszli z domów, gotowi bronić całego sąsiedztwa.
— Co mnie obchodzÄ… inni! To o ciebie siÄ™ martwiÄ™!
102
— Nie — odpowiedziaÅ‚. — Nie wolno nam tak myÅ›leć, Cory. Prócz Boga mamy tylko siebie. Nieważne, co sÄ…dzÄ™ o Mossie, a on o mnie, ja wychodzÄ™ bronić jego obejÅ›cia, tak samo jak on bÄ™dzie broniÅ‚ mojego. I wszyscy pilnujemy siÄ™ nawzajem.
Urwał na moment.
— Poza tym podjÄ…Å‚em różne Å›rodki ostrożnoÅ›ci. Ty i dzieci jesteÅ›cie dobrze zabezpieczeni
na wypadek, gdyby. . .
— Basta! — uniosÅ‚a siÄ™ znów Cory. — MyÅ›lisz, że tylko o to mi chodzi? O pieniÄ…dze?
Sądzisz, że. . . ?
— Nie, dziecinko, nie.
Znowu zapadła cisza.
— Wiem, jak to jest, gdy siÄ™ zostaje samemu. To nie jest Å›wiat dla samotnych.
Tym razem zamilkli na dobre. Wyglądało na to, że nic więcej nie powiedzą. Leżałam w po-