2 — GÅ‚odna kotka 33 - Åšwietnie siÄ™ dogadujecie - stwierdziÅ‚ kiedyÅ›, jeszcze w próbnym okresie Maryjkowego panowania...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- — ProszÄ™ pani, jeÅ›li pojedzie pani do siedziby detektywów Dystryktu Zachodniego przy PięćdziesiÄ…tej PiÄ…tej i Pine, gdzie podpisze pani dokument...
- Tak wiÄ™c nie można też ustalić, czy pewne rodzaje literackie uksztaÅ‚towaÅ‚y siÄ™ raczej pod naciskiem zjawisk realnych, czy raczej — norm kulturowych jako...
- dobiegÅ‚ do jej wytężonego sÅ‚uchu — cichy jak brzÄ™czenie komara daleki dzwonek, za chwilÄ™ ponowny • dzwonek, już bliżej, potem stukot...
- Niemniej obawiaÅ‚em siÄ™ wyjść z lasu — choć skÄ…dinÄ…d byÅ‚o oczywiste, że prÄ™dzej albo później wyjść muszÄ™...
- par³ margraf — ale nie jeno przeto, jeno ¿e przez Odrê³acniej siê przeprawiæ, w górnym biegu...
- ciekawe i co mnie osobiÅ›cie bardzo zaskoczyÅ‚o — zdaÅ‚em sobie spra- wÄ™, że czasami pracujÄ…c mniej i krócej, można byÅ‚o zrobić wiÄ™cej, niż...
- le jest potrzebny), niedostÄ™pnej dla użytkowników i przeznaczonej wy- Å‚Ä…cznie na potrzeby administratora, — skonfigurowanie portów...
- wyreperowaÅ‚ dach i Å›ciany, wybiÅ‚ otwory i wstawiÅ‚ okna, żeby byÅ‚ przewiew — zmieniÅ‚ caÅ‚e pomieszczenie tak, że wyglÄ…daÅ‚o prawie jak mieszkanie...
- mogÅ‚a umknąć uwagi czatowników pilnujÄ…cych granicy — i niepostrzeżenie prze- dostać siÄ™ w gÅ‚Ä…b terenów Armektu...
- Jednak potężniejsza od atomowej bomba wodorowa byÅ‚a również tylko zapalnikiem — bomby plazmowej...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- Powiedz, Marto, potrafisz jeszcze
tak zaciągać, jak Maria? Tak trochę z wileńska, zza Buga... - wyśpiewał
przeciągle ostatnie zdanie. Gdy spojrzał na żonę, zrozumiał błąd. - Żartowałem tylko - natychmiast przeszedł na o b r o n n e pozycje. - Przecież wiesz, że nie mam nic przeciw temu, ja... Ja lubię ten akcent, tę kresową
śpiewność - brnął zaskoczony reakcją Marty.
Płakała. Patrzyła na niego, a łzy toczyły się po śniadych policzkach w jakimś zaplanowanym porządku, jak żołnierze opuszczający plac boju.
Podbiegł do Marty. Próbował ją przytulić. Wyśliznęła się z jego rąk, zdecydowanie, jakby chciała uciec mu na zawsze, i powiedziała cichym, pełnym nienawiści szeptem: „Nigdy więcej tak nie mów". I była w tym szepcie pogróżka, bo Marta nie umiała Adama o nic prosić. Umiała żądać. Wiedziała, że jest to niepisany przywilej, jedno z przysługujących jej praw, zupełnie nieracjonalnych, a przecież tyle razy ratujących ich związek przed zagładą. Ta słabość Adama do niej... Ileż to razy przez wspólne lata żądała od niego rzeczy niemożliwych. A najdziwniejsze było to, że każda kolejna zdrada Marty stawała się coraz bardziej jawna. Tak jakby Marta celowo nie zabiegała
o szczególną dyskrecję. W chwilach fascynacji innym mężczyzną zbliżała się
do Adama. Może chciała podświadomie wynagrodzić mu ten przelotny brak
wierności? A więc każda z tych zdrad, każde, choćby najkrótsze utonięcie
w oceanach nowych uczuć, Adam rozpoznawał bolesnym, samozachowawczym instynktem cierpiącego mężczyzny. Czekał wtedy na swoim brzegu marzeń, aż ona do niego wróci. Wracała zawsze. I zawsze tak samo zraniona i oszukana. Jego ramiona zamykały się ciasno i gorliwie wokół tej nieszczęśliwej kobiety. Wracała, aby powiedzieć mu - zbyt banalnie, jak na
uznaną pisarkę - że tylko on jest mężczyzną jej życia.
Bywało też, że sama porzucała swe łatwe zdobycze. Eleganckich,
bezbarwnych facetów, zafascynowanych jej elokwencją czy „głębią",
jak mawiali, miętosząc jej dłonie przy każdej nadarzającej się okazji:
w półcieniu dansingowych sal, w drogich samochodach, w pustych biu-
3- I
rach i pokojach hotelowych. Marta dobrze rozpoznawała męską próżność. Doskonale wiedziała, jak wydobyć z nich skarb całkowitego oddania. Często tylko dla zabawy, dla chwili babskiej satysfakcji prowadzi
ła brudną grę, ciesząc się jak dziecko, że oto kolejny, odpowiedzialny
i przez opinię publiczną szanowany pan oświadcza niespodziewanie,
że pozostawienie żony z trojgiem dzieci jest zwykłą, czczą formalnością,
problemem dla adwokata może, ale nie dla niego. Trafiony, zatopiony,
podsumowywała Marta.
Taaak... Zwiesiła głowę, zmęczona falą napływających wspomnień.
1 gdzie też podziała się cała ta radość z powodzenia, z nieustannego zainteresowania, jakie budziła wśród mężczyzn? Ogarnął ją wstyd. Wstyd i niepewność samej siebie. Spokojnie - myślała, mechanicznie przerzucając w biurku stare papierzyska. - Spokojnie... Przecież nigdy nie zrobiłam nic ostatecznego. Zimny seks zaledwie kilka razy stał się ważniejszy, niż powinien. I to także w końcu okazało się pomyłką. Tylko Adam liczył się naprawdę.
Zaśmiała się w głos. Zaśmiała się do swych spekulacyjnych nadużyć
moralnych. Jakże często ostatnio łapała się na próbach oszukania samej
siebie, swojego przebiegłego sumienia. Na przykład to stwierdzenie
sprzed chwili, że niby nie zrobiła nic ostatecznego... Owszem, zrobiła.
Należała do innych i to już była jakaś ostateczność. Rzecz, której nie
można cofnąć, coś o czym nie sposób zapomnieć. I w dodatku zdarzy
ło się to nie raz. Natomiast Adam... To on nie zrobił nic ostatecznego,
choć mógł. W chwili upokorzenia - a niejedną taką przeżył - mógł po
łożyć kres jej bezkarnym gwałtom, zadawanym ich małżeństwu. Mógł
przerwać ten zaklęty krąg narosłego bólu jednym krótkim słowem: odchodzę. Ale odchodził tylko w swoją ciszę, w bezpieczne kąty świętego spokoju. Aby nie wtargnęła tam prawda. Ona, Marta, i jej zła prawda nie
miały dostępu do samotności Adama. Tylko tego nie pozwolił sobie
odebrać. Jakby chodziło mu o zachowanie autonomii potężnej twierdzy. A chodziło przecież, tak naprawdę, tylko o zachowanie pozorów.
35
Szum odkurzacza nieuchronnie zbliżał się do gabinetu. Marta lekko
zatrzasnęła szufladę. Przecież nie będzie pracować. Siedzi tu i udaje przed
sobą, że za chwilę wykona kilka ważnych notatek. Dokładniej zaplanuje
akcję „Kobiety grzechu", obdzieli imionami dwie główne bohaterki. Czu
ła się za nie odpowiedzialna. Była dla tych kobiet, w zależności od fabularnych potrzeb, albo dobrą matką, albo przyjaciółką. Podszeptywała, co mają zrobić, jak postąpić. Bywało, że wyciągała je z opresji, aby już w następnym rozdziale znowu wyznaczyć im zadania, którym z trudem sama potrafiłaby sprostać. One potrafiły, i każdy fikcyjny bój, prowadzony ręką Marty, natychmiast stawał się także sukcesem autorki, bezpiecznie prowadzącej bohaterki po ścieżkach intryg, zasadzek i knowań. W trudnych wypadkach można też było wyciąć po prostu z życia fikcyjnych kobiet kilka stron, wrzucając je lekką ręką do komputerowego kosza.
W konfrontacji z prawdziwym życiem pisanie wydawało się Marcie
czynnością banalną i łatwą. Może wkrótce pojawi się jakiś wirtualny
specjalista od losu, potrafiący usuwać kilka ostatnich stron istnienia
i zmieniać epilogi. Tyle że Marta nie miała już czasu, aby na niego czekać. Nie miała czasu i nadziei. Dlatego wstydliwie, w rozbudzonej strachem wyobraźni sama dopisywała n o w e kwestie i zmieniała bieg wydarzeń.
Wyobrażała sobie na przykład profesora, jak wybiega na jej widok
radośnie uśmiechnięty, z szeroko otwartymi ramionami.
„Marto, jest pani ulubienicą bogów! Wróg pokonany, a zwycięstwo