wał wiele osób...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- Elfowie zrobili wiele pierścieni, lecz Sauron potajemnie zrobił Pierścień Jedyny, który miał wszystkimi innymi rządzić...
- — Ciężko was Bóg pokarał, ale wam za to odmienił dusze — mówił — nieszczęście wiele uczy...
- • skrzynia biegów, długa – ponieważ jest wiele szybkich partii (łuki, czasami proste), na których to właśnie dużą prędkością można sporo...
- Ware, który mo¿e byæ pojedyncz¹ partycj¹ dyskow¹ podzielon¹ na wiele partycji lo- gicznych...
- Nina Łuszczewska nadzwyczaj wiele czasu poświęcając wychowaniu córek i czytaniu wszystkich prawie rozglośniejszych nowości literackich, mniej się...
- Ossendowskiego, Roericha, a szczególnie The Coming Race Bulwera Lyttona, z której niewątpliwiezaczerpnął wiele faktów na użytek swych opowieści,...
- - Pewnie oczekiwaliśmy zbyt wiele po tej rozmowie, a każdy z nas czegoś innego - wykrztusił w końcu Torin...
- Mimo i w Indiach istnieje wiele programw owiaty dorosych, to jednak dziaaj one na ma skal...
- Oczywiście Melles grał w tę samą grę na wiele wyższym i bardziej skomplikowanym poziomie...
- to kawał chłopa, który wiele w życiu widział i potrafi o siebie zadbać...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
Właśnie przeszła koło nich Stella w różowej jedwabnej sukni, jak zawsze
chuda i płaska, ze swą niemą twarzą Madonny. Spokojnie zgodziła się na małżeństwo z Da-
guenetem, nie okazując ani radości, ani smutku. Była tak samo oziębła i blada jak w zimowe
wieczory, gdy dokładała polan do ognia. Nie wzruszała się całym tym przyjęciem wydanym
dla niej ani światłem, kwiatami i muzyką.
─ Jakiś awanturnik ─ mówiła pani Du Joncquoy. ─ Nigdy go nie widziałam.
─ Niech pani uważa ─ szepnęła pani Chantereau ─ on tu jest. Daguenet spostrzegłszy panią
Hugon z synami spiesznie podał jej ramię; śmiał się i okazywał jej wylewną czułość, jakby i
ona przyczyniała się częściowo do jego szczęścia.
─ Dziękuję panu ─ rzekła siadając przy kominku. ─ Widzi pan, to jest mój dawny kąt.
─ Czy pani go zna? ─ spytała pani Du Joncquoy, skoro Daguenet się oddalił.
─ Oczywiście, to czarujący młody człowiek. Jerzy bardzo go lubi... Och! Pochodzi z nader
zacnej rodziny.
Szlachetna dama broniła Dagueneta, gdyż wyczuwała wokół niego wrogą atmosferę. Jego
ojciec był prefektem, do końca swego życia bardzo cenionym przez Ludwika Filipa. On może
trochę zanadto hulał, mówiono o nim, że jest bankrutem; ale jeden z jego wujów, właściciel
dużej posiadłości, miał mu zapisać majątek. Damy potrząsały głowami, lecz pani Hugon, za-
żenowana, ciągle mówiła o zacności tej rodziny. Była bardzo zmęczona i skarżyła się na bóle
w nogach. Od miesiąca mieszkała w swym domu przy ulicy Richelieu, bo ─ jak mówiła ─
miała do załatwienia w Paryżu mnóstwo spraw. Cień smutku zasnuwał jej macierzyński
uśmiech.
─ Wszystko jedno ─ stwierdziła pani Chantereau-Stella miałaby prawo do czegoś znacznie
lepszego.
Zabrzmiała fanfara. Rozpoczynał się kadryl, więc wszyscy skupiali się pod ścianami, by zo-
stawić w środku wolne miejsce. Wśród jasnych sukien czerniły się fraki. W jaskrawym świe-
tle lśniły klejnoty, falowały białe pióra, rozkwitały bzy i róże. Było już ciepło. Przenikliwy
zapach unosił się z lekkich tiulów, z jedwabnych szatek otulających nagie, białe ramiona.
Rozlegały się już tony orkiestry. Przez otwarte drzwi widać było w głębi sąsiednich pokojów
szeregi siedzących kobiet. Twarze ich rozjaśniał dyskretny uśmiech, błysk oczu, wyraz ust
muskanych powiewem wachlarzy. Ciągle przybywali goście. Lokaj anonsował, a tymczasem
panowie starali się znaleźć miejsca dla dam, które wprowadzali, zaambarasowane, pod ramię;
z lekka wspinali się na palce, rozglądając się za wolnym fotelem. Pałac zapełniał się. Stłoczo-
ne spódnice chrzęściły, tu i ówdzie zagradzała przejście fala koronek, kokard, pufów i spra-
wiała kłopot paniom, które zachowywały się z wdziękiem i obojętnością osób obytych z tak
olśniewającymi przyjęciami. Tymczasem w głębi ogrodu w różowym świetle lampionów tu-
182
liły się pary, które uciekły z dusznego salonu; brzegiem trawnika przemykały cienie sukien,
jakby w rytm kadryla, który pod drzewami, przytłumiony oddaleniem, nabierał łagodnych tonów.
Steiner właśnie przed chwilą spotkał tam Foucarmonta i la Faloise'a, którzy pili przy bufecie
szampana.
─ Bajeczne ─ mówił la Faloise, przypatrując się z zainteresowaniem purpurowemu namio-
towi, podpartemu złoconymi drzewcami. ─ Jak na świątecznym kiermaszu... Co? Istny kier-
masz!
Ciągle się zgrywał i udawał zblazowanego, pozując na młodego człowieka, który wszyst-
kiego doświadczył ponad miarę i nie potrafi już niczego brać na serio.
─ A Vandeuvres dopiero byłby zaskoczony, gdyby tu dziś przyszedł ─ szepnął Foucarmont.
─ Przypomina pan sobie, jak śmiertelnie się nudził tam przy kominku. Do licha! Tak marnie
skończył.
─ Daj pan spokój, Vandeuvres był wykolejeńcem! ─ powiedział pogardliwie la Faloise. ─
Grubo się omylił, jeśli sądził, że nam zaimponuje, skoro się upiecze! Teraz już nikt o tym nie
mówi. Vandeuvres jest przegrany, skończony, pogrzebany! Teraz kolej na innego! ─ A gdy
Steiner ściskał mu rękę, dodał: ─ Wie pan co, przed chwilą przyszła Nana... Och! Powiadam
wam, jak ona weszła! Coś kapitalnego!... Najpierw ucałowała hrabinę, a potem, gdy podeszli
młodzi, pobłogosławiła ich mówiąc do Dagueneta:
„Słuchaj, Pawle, jeśli ją zdradzisz, ze mną będziesz miał sprawę...” Jak to! Pan tego nie wi-
dział? Och, to bajeczne, znakomite!
Panowie słuchali go z szeroko otwartymi ustami, ale w końcu zaczęli się śmiać. A on, ocza-
rowany, uważał, że jest bardzo dowcipny.
─ Co? Chyba wierzycie, że to się zdarzyło... Do licha! Przecież Nana skojarzyła to małżeń-
stwo. Zresztą ona już należy do rodziny.
Właśnie przechodzili Hugonowie i Filip zmusił la Faloise'a do milczenia. W męskim kółku
zaczęto rozmawiać o tym małżeństwie. Jerzy także był zły na la Faloise'a, że opowiada taką