To dziwne - myślał Vallery...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- - Wy, Ukraińcy, zawsze sobie dziwne miejsca na obronę ojczyzny wybieracie!Stopniowo gdy wino zaczęło działać ich rozmowa wkraczała na coraz bardziej...
- Nic zatem dziwnego, że w konsultowanym przeze mnie przypadku niczym nie zagrożony, dobrze odżywiony pies na początku nie protestował, kiedy mu zabierano miskę...
- - Dziwne - mruknął Durnik i kopnął mokrym butem w idealnie prosty kraniec jednego z bloków...
- – Myślałem, że władza należy do rady – powiedział Pahner...
- Z początku wcale o nich nie myślał, potem, gdy mu coraz częściej wpadały w oczy lub pod rękę, zaczął doświadczać wyrzutów sumienia...
- „duch”, jak nazywano takie dziwne, nie znajdujące potwierdzenia odczyty...
- - To dobrze, e nas syszysz, Jimmy, ale co dziwnego dzieje si tam na twoim kocu...
- Oczy dziwnej kobiety zmrużyły się, gdy Delly to powiedziała...
- Pewnego dnia ujrzał na horyzoncie coś dziwnego...
- dziwne gazy pochłaniające ciepło...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- Należało się spodziewać, że wykorzystując zaskoczenie będą kończyć atak i skoncentrują bombardowanie na uszkodzonym „Ulissesie". Załogi condorów wyraźnie okazały brak odwagi... - Odrzucił tę myśl i zajął się bardziej aktualnymi troskami. A było ich co niemiara.
Na tylnym pokładzie „Ulissesa" szalał pożar - paliły się pomieszczenia rufowe. Lecz bardziej groźny był pożar wież artyleryjskich: tuż pod nimi były magazyny amunicyjne. Dziesiątki ludzi z oddziałów awaryjnych biegło na rufę. Przewracali się, potykali na oślizłym pokładzie, rozwijali węże sikawek. Inni mijali leżących, niosąc wielkie czerwone gaśnice pianowe. Pechowy marynarz A.B. Ferry, który mimo zakazu opuścił izbę chorych, pośliznął się i upadł obok wieży „X" akurat w miejscu, gdzie oderwane skrzydło condora zniszczyło nadburcie. Zjeżdżając na skraj pokładu Ferry rozpaczliwie próbował uchwycić palcami jakiś punkt oparcia. Złamaną ręką zdołał uczepić się nadwerężonego pręta relingu, nie mógł jednak utrzymać nią ciężaru ciała. Obsuwał się coraz dalej, aż zniknął za burtą. Tylko sekundę przez szum pożaru słychać było przeraźliwy krzyk. Zginął natychmiast. Woda zamknęła się nad nim, a w głębinie czekały śruby okrętu.
Marynarze z gaśnicami pierwsi przystąpili do akcji - tak się postępuje, gdy trzeba zwalczać płonącą benzynę. Woda pogorszyłaby tylko sprawę, rozszerzając powierzchnię pożaru, rozpryskując gorejący płyn po pokładzie. Ale i gaśnice pianowe miały ograniczone możliwości: niektóre pozamarzały, a innych trudno było użyć, bo straszliwy żar nie pozwalał zbliżyć się do źródła ognia. Mniejsze gaśnice tetrowe, kierowane na płonące przewody elektryczne, dawały nikłe wyniki. Nie używano ich dotychczas, ale załoga wiedziała, że ich płynem można świetnie wywabiać wszelkie plamy na mundurach. Można przekonać radiotelegrafistę, że prąd o napięciu dwóch tysięcy woltów działa zabójczo; można przekonać artylerzystę, że szaleństwem jest mieć zapałki w magazynie amunicyjnym; można wytłumaczyć torpedyście, że zabawa z zapalnikiem z rtęcią piorunującą grozi niebezpieczeństwem - lecz nie da się nikomu wbić do głowy, że odlanie paru kropel płynu z gaśnicy tetrowej jest przestępstwem. Pomimo bardzo dokładnych okresowych kontroli większość gaśnic była napełniona tylko do połowy. Niektóre były puste.
Węże nie działały lepiej. Dwa z nich przyłączono do głównych przewodów i odkręcono zawory. Węże pozostały puste, martwe. Prawoburtowy przewód wody morskiej zamarzł. Działo się to często z wodą słodką, lecz nigdy ze słoną. Trzeci wąż na prawej burcie zdołano podłączyć, lecz za to nie można było odkręcić zaworu. Gdy użyto młotków, utrącono głowice. Ordynans admirała Tyndalla, Spicer (już tylko cień dawnego wesołka), odrzucił młot i płakał ze złości. Drugi zawór na lewej burcie działał, lecz minęły wieki, zanim woda przedarła się przez spłaszczone, zmarznięte węże.
Stopniowo pożar na pokładzie lokalizowano. Nie tyle dzięki wysiłkom załogi, ile dzięki temu, że wypaliła się benzyna, a poza nią nie było tam nic, co mogłyby ugryźć płomienie. Strumienie wody i gaśnice skierowano przez wielkie, postrzępione otwory pod pokład, gdzie pożar szalał w najlepsze. Na rufie dwóch ludzi w azbestowych ubraniach pracowało wśród rozpalonego do czerwoności i poskręcanego żelaza. Jednym z nich był Nicholls, a drugim starszy telegrafista Brown, specjalista od prac ratowniczych. Brown pierwszy wystąpił na scenę. Ostrożnie wybierając drogę przedostał się do drzwi wieży „Y". Widziano, jak stanął tam na chwilę, walcząc ze stalowymi wrotami, które trzaskały rytmicznie w takt kołysań krążownika. Potem zniknął we wnętrzu; po chwili wypełzł na kolanach, rozpaczliwie chwytając się ścian, aby powstać. Drgał konwulsyjnie, rzygając do maski tlenowej.