telny
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- 6068Pseudopotrzebom narzucanym przez współczesną konsumpcjęnie można przeciwstawić jakichś potrzeb autentycznych albonaturalnych...
- - O, Boże...
- References, 1998)...
- – Twoja matczyna intuicja to żaden dowód, Emily...
- - To pomieszczenia personelu - wyjaśnił Lioren...
- 80 Hippagreci byli to jakby rotmistrze dowodzÂący oddziaÂłem zÂłoÂżonym z 300 jeŸdŸców stanowiÂących przybocznÂą straÂż króla...
- domach ze względu na ich bardzo już posunięty stan senilny...
- 1
- jakby ta katastrofa dotyczyła jego samego osobiście...
- Na znak wdzięczności Mara pomachała artylerzystom...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
Jeśli jednak komuś udało się przeżyć, z respektem obchodził potem Jarcynta i jego
psa szerokim Å‚ukiem.
W kościółku Świętego Jerzego odprawiano nocne nabożeństwo. Złote światło nie-
zliczonych świec padało z otwartych drzwi na bruk stromej ulicy jak zapraszający dy-
wan. Jarcynt usiadł na przewróconej marmurowej kolumnie między dwoma cyprysami,
przyciągnął do siebie psa i słuchał gromkiego chóralnego śpiewu kapłanów.
Spod portalu kościoła wysunęła się grupa nieokrzesanych dominikanów.
— Anzelmie! — zawołał jeden, ledwie znaleźli się na dworze, wystarczająco głośno,
455
by każdy w środku mógł jeszcze usłyszeć — ta grecka ortodoksja jest nie do wytrzyma-
nia! Nic dziwnego, że nie chcą uznać zwierzchnictwa papieża. U nich przecież każdy
pop zachowuje się tak, jakby sam był Ojcem Świętym! Bogowie Ojcowie z krzaczastymi
brodami!
— Trzymaj na wodzy swój bluźnierczy język, Szymonie! — prychnął zagadnięty.
— Jesteśmy w obcym kraju! — Pociągnął szybko za sobą dwu innych, którzy podtrzy-
mywali rannego.
Trudno się dziwić, że mają zakrwawione głowy, pomyślał Jarcynt. Z kościoła wypa-
dło właśnie kilku rozgniewanych członków wspólnoty. Chwycili kamienie i zaczęli ci-
skać za pospiesznie uciekającą w dół grupą dominikanów. Ponieważ nie osiągnęli celu,
a nie wyładowali jeszcze gniewu, wpadł im w oko pies, bardziej nawet niż jego łysy wła-
ściciel.
— Patrzcie, co za obrzydliwe zwierzę! Apage! Idź precz!
Jarcynt próbował stanąć w obronie psa, lecz kiedy pierwszy kamień ugodził Styksa,
który zaskowyczał z bólu i strachu, po czym warcząc wyszczerzył zęby w złym kierun-
ku, Jarcynt szarpnął zwierzę i uciekł z nim pod drzewa. Rozpłakał się. Dlaczego ludzie są
tacy źli?… Potem przypomniał mu się znowu złotnik, ruszyli więc uliczkami w dół.
Przed jakąś tawerną zatrzymali się, kucharz bowiem spostrzegł syna hrabiny wcho-
dzącego tam z biskupem, którego Jarcynt nie znał. Przez moment wahał się, czy nie po-
winien zawołać Hamona, i wahanie owo wpędziło go w kolejne kłopoty.
Na ulicy pojawili się oto dwaj przedziwni kapłani, jeden chudy, drugi gruby. Nie wi-
dać było po nich pijaństwa, natomiast ich bystre oczy natychmiast wypatrzyły łysego
kucharza z psem zaglądających do środka.
— Chodźcie z nami — zwrócił się Sargis do zakłopotanego Jarcynta. — Jeśli nie ma-
cie pieniędzy, zapraszamy na nasz koszt, ale pokażcie nam, gdzie się ukrywają piękne
niewiasty tego miasta…
— Tanie służebnice sprzedajnej miłości — dorzucił grubas, by uniknąć nieporozu-
mień, i już wzięli kucharza w środek i pociągnęli ze sobą. Styks podreptał posłusznie
z tyłu.
— Przybyliśmy z Tebrizu — wyjaśnił chudy — i jesteśmy zupełnie obcy w tym mie-
ście…
— …dlatego chcielibyśmy zapomnieć o ślubach kapłańskich na kilka godzin po-
wszednich grzechów — dodał szybko Ajbak.
Po chwili Sargis zagadnÄ…Å‚ kucharza:
— Którędy się idzie do pałacu Kallistosa i jak się tam można dostać?
— Teraz? — spytał Jarcynt skonsternowany.
— Nie, jutro.
— Całkiem prosto… — Jarcynt próbował zyskać na czasie. — Mogę wam wskazać
456
drogę, jeśli mi powiecie, co was tam prowadzi.
— Pokażcie nam lepiej najbliższy zamtuz!
Jarcynt z trudem rozumiał ich język, chociaż w tureckich dialektach był dosyć moc-
ny. Uznał, że najprościej będzie zaprowadzić dziwnych kapłanów w pożądane miejsce
i tam pozostawić ich wymarzonym przyjemnościom. Potem jednak ogarnęła go po-
dejrzliwość.
— Jesteście z Persji? Wobec tego musicie znać Starca z Gór.
— Nigdyśmy o nim nie słyszeli.
— Jesteście chrześcijanami? — pytał dalej, bo jego podejrzenia wzmocniły się.
— Nestorianami — oświadczył Sargis. — Pozostajemy na służbie mongolskiego cha-
na.
— Uważałem was za izmailitów…
— Widzicie, jak to można się pomylić co do ludzi? — odezwał się gruby Ajbak.
— Jakże często są kimś całkiem innym, niż się wydają.
— O tak — przytaknął Jarcynt — zwłaszcza jeśli nie chcą, żeby rozpoznano, kim są
naprawdÄ™.
Znaleźli się tymczasem przed niskim budynkiem podobnym do wielkopariskiej sie-
dziby. Przez otwartą bramę widać było wewnętrzny podwórzec; pośrodku niego płonął
wielki ogień, wokół którego siedzieli sami mężczyźni.
— Czy tu mieszka Afrodyta? — Sargis wzdrygnął się.
— Pójdziecie prosto nosa — poinformował go Jarcynt i wskazał na liczne niskie
jak do chlewów drewniane drzwi, które z podwórca prowadziły do wnętrza budynku.
— I zważajcie na kolejność, inaczej napytacie sobie biedy!
— Nie chcecie wejść z nami? — kusił Sargis, gdy tymczasem Ajbak próbował nie-
pewnie podrapać psa, co jednak zostało przyjęte złym warknięciem.
— Psów nie wolno tam wprowadzać — powiedział Jarcynt i pociągnął Styksa za wę-
gieł najbliższego domu. Był przekonany, że spotkał dwu asasynów.
Nie uszedł jeszcze dziesięciu kroków, gdy usłyszał za sobą kobiecy krzyk i przeraźliwe
wołanie o pomoc w różnych językach:
— Dolophonoi! Sphagei! Morderca! Skrytobójca!
Miał naprawdę słuszność! A ponieważ Styks szarpał się na łańcuchu, kucharz po-
biegł z powrotem i skręcił za róg.
Spodziewał się ujrzeć, jak sztylety asasynów dokonują skrytobójczego dzieła, ale po
podejrzanych kapłanach nie było śladu.
Natomiast naprzeciwko domu rozpusty banda wyrostków zapędziła w kąt żołnie-
rza. Cudzoziemca! Stał oparty plecami o ścianę i osłaniał się kąśliwie mieczem. Ale
przywódca łotrzyków był niezłym buhajem — nosił hełm, z którego sterczały dwa by-
cze rogi. Inni także mieli na nakryciach głów różnorodne, mające wywoływać strach
457
ozdoby: rozwarte wilcze paszcze, wypchane łby ryb-włóczników i całe szczury, nawet
ogromnego sępa. Kucharzowi wydawali się raczej strachami na wróble. Było ich jednak
około dwudziestu, wszyscy uzbrojeni w kolczaste maczugi i sierpy, wywijający nad gło-