Począłem szukać chwytów...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- - Aresztujesz mnie i braci Savage za to, że chcemy wejść to parku i szukać naszejkrewnej? Decydujesz się na awanturę ze spokojnymi obywatelami?Jimmy...
- I nagle, jakby zmysły postradał, porwał się z siedzenia i chwyciwszy w obie ręce chudego dryblasa, co kawę roznosił i węgle do fajek, począł głową jego tłuc o...
- krzyż, ale już go nie boli, że ojciec wczoraj wypędził sługę, a dziś poszedł szukać innej...
- pracy, podróży i ogólny brak komfortu...
- Appendix B: Comparing C++ and Java 823 47...
- Do jego grzbietu przymocowana była mała fiolka jakiejś cieczy...
- - Zgadza siÄ™...
- Art
- To dziwne - myślał Vallery...
- noc z pięciominutowymi odpoczynkami co pół godziny, o kilku łykach wody...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
Z największą trudnością, wyzyskując każdą wklęsłość, wspiąłem się na wybrzuszenie ściany. Coraz dotkliwiej odczuwałem nieznośny upał; niewiele pomogło elektryczne urządzenie chłodzące, wszyte w kombinezon, które włączyłem jeszcze przedtem. Balansowałem na końcach palców, starając się rozłożonymi rękami znaleźć coś w rodzaju chwytu. Dziwiło mnie wciąż rosnące tętno mego serca; pulsy dudniły coraz mocniej, mocniej i mocniej…
ależ to nie było tętno!
Jednym susem znalazłem się na dole. Nie bacząc na ślizgające się pod butami odłamki, biegnę szukając, skąd da się ujrzeć całe niebo.
Wysoko jaśnieje nieskalana, mleczna powłoka chmur. Powolne huczenie podnosi się, rośnie, zbliża. Pomiędzy warstwami obłoków prześwituje jak ciemna ryba obły, długi kształt: Kosmokrator!
Wołam, krzyczę do mikrofonu, równocześnie pędząc w stronę równiny, do samolotu! Obijam się boleśnie o zastygłe formy, padam na kolana, zrywam się i znowu wywołuję rakietę. Huczenie zmienia się. Pocisk opuszcza dziób i kładzie się w skręt. Zaczyna opisywać ciasną spiralę. Jego korpus, ciemny na białym tle, powiększa się. Zza
sterów strzela sÅ‚up ognia, jaÅ›niejszego od chmur. SkaczÄ™ od jednego pnia do drugiego, wbiegam na nieprawdopodobne szklane mostki, przesadzam nieruchomo Å›wiecÄ…ce zÅ‚omy, a pÅ‚ynÄ…cy z góry miarowy gÅ‚os silników roÅ›nie, przechodzi w ogÅ‚uszajÄ…cy Å‚oskot i znowu oddala siÄ™, cichnie… Rakieta wciąż krąży schodzÄ…c na niebezpiecznie maÅ‚Ä… wysokość. Nie patrzÄ™ w jej stronÄ™, muszÄ™ uskakiwać w bok przed krysztaÅ‚ami sterczÄ…cymi w powietrzu jak szpady. Wtem drogÄ™ zamyka gÄ™stwa szklanych żyÅ‚, próbuje wziąć jÄ… skokiem i odpadam, pot Å›cieka mi na oczy, nie mam już tchu, by woÅ‚ać do mikrofonu — bryÅ‚a jakaÅ› usuwa mi siÄ™ spod stóp, tracÄ™ równowagÄ™, padam.
Zrywam się jak szalony, chcę na oślep rzucić się na przeszkodę, gdy tuż nad uchem rozlega się głos cichy, ironiczny:
— Spokojnie… pilocie!
To nie radio się odezwało. To głos we mnie, od którego nagle nieruchomieję. Nie ma tędy drogi. Muszę zawrócić. Znowu zaczynam biec i słyszę, jak słabnie dudnienie silników. Odwracam się, staję.
Rakieta rozpływa się w chmurach jak widmo, głos silników
przechodzi w niskie huczenie, coraz lżejsze i dalsze, jeszcze chwila —
i nie dobiega już żaden dźwięk, żaden szmer, tylko mój zziajany oddech potęguje się w metalowym wnętrzu hełmu, słuchawki wciąż milczą, a wokoło świecą najpiękniejszymi barwami błękitne, złote, malinowe kryształy i jest cisza, zupełna cisza…
Siadam na płaskim odłamie i czekam… Czekam pięć minut,
dziesięć, piętnaście. Obłoki płyną wciąż w jedną stronę; od wytężonego wpatrywania się w ich przenikliwą białość oczy zachodzą łzami, które ściekają po twarzy, i nie są to tylko łzy odruchowe…
To koniec — myÅ›lÄ™ i natychmiast odpowiada mi ten sam gÅ‚os, co przedtem:
— A jeÅ›li nawet, to cóż z tego? Dobrze!
Zaciskam szczęki, wstaję i idę. Zatrzymuję się, żeby spojrzeć na żyrokompas. Straciłem orientację w tym szalonym biegu.
Radioaktywność jest tu nieco słabsza niż w pobliżu szklanej bariery
— tylko czerwony punkt żarzy siÄ™ w matowej kulce. RozglÄ…dam siÄ™ po otoczeniu. StojÄ™ poÅ›ród wysokich, krzaczastych kryształów. Jeden jest obalony w bok i na jego nierównej graniastej powierzchni poÅ›ród fioletowo—krwistych krawÄ™dzi leży srebrna kuleczka — takie widziaÅ‚em przedtem, wtopione w gÅ‚Ä…b szklanego masywu. PrzypatrujÄ™ siÄ™ jej. WyglÄ…da jak odlana ze srebrnego metalu, przypÅ‚aszczona
kropla, nie wiÄ™ksza od ziarna grochu. ZwróciÅ‚a mojÄ… uwagÄ™, bo nie leży na powierzchni krystalicznego krzaka, lecz jest jakby zawieszona kilka milimetrów nad niÄ…. Zbliżam siÄ™ i staje jak wryty. Srebrne ziarno drgnęło. Z\vraca siÄ™ ku mnie zaostrzonym koÅ„cem, w którym bÅ‚yska iskierka — nie, nie, to wysuwa siÄ™ z niej cienki jak wÅ‚os drucik.
Zarazem w moich słuchawkach rozlega się przerywany, krótki dźwięk. Z zapartym tchem wpatruję się w srebrną okruszynę. Stoi na ledwo widocznej spiralce, która rozciąga się i skraca. Ruch ten staje się coraz żywszy.
Cofam siÄ™ odruchowo. Stworzonko jakby osiada na kamieniu.
Zbliżam siÄ™ — i ono siÄ™ rusza; a w sÅ‚uchawkach brzmi wysoki ton.
A wiÄ™c jednak tamci mieli racje — przelatuje mi przez gÅ‚owÄ™ w potoku bezÅ‚adnie zmieszanych myÅ›li. — Metalowe mrówki!
Metalowe mrówki!
Wyciągnąłem rękę, żeby wziąć stworzonko, i zatrzymałem się.
Przecież to, mimo nikÅ‚ych rozmiarów, jedna z tych istot, które osiemdziesiÄ…t lat temu zbudowaÅ‚y pocisk miÄ™dzyplanetarny. BÄ™dzie siÄ™ wiÄ™c bronić — może jakimÅ› Å›miertelnym promieniowaniem?
Spojrzałem na wskaźnik radioaktywności. Promieniowanie nie wzrasta. Zacząłem obchodzić stworzonko ze wszech stron i