piersiach
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- Faulk poczuł dłoń drugiego instruktora na swoim ramieniu...
- drwiny
- *** Potencja Krwi Potrafisz kontrolowac wlasna krew, sprawiajac ze na krotki czas wzrasta jej moc i obniza sie w ten sposob twoje pokolenie...
- [eBook] 330 Tajnych Receptur Restauracji (KFC,MacDonald itd), NabiscoÂŤ NillaÂŤ WafersNabiscoŽ NillaŽ WafersNo one knows the exact origin of the vanilla wafer...
- 16
- mogła umknąć uwagi czatowników pilnujących granicy — i niepostrzeżenie prze- dostać się w głąb terenów Armektu...
- nowy obrzęd chrztu wodą i uczył naród, iż trzeba żałować za swoje grzechy oraz oczyścić się z nich przez chrzest...
- wkładki z bombonierki...
- Na obudowie modułu znajduje się osiem diod informujących o stanie modułu, pracy serwonapędów i komunikacji z nimi, port RS232 służący do aktualizacji...
- Islena przyłapywała się na coraz większym poleganiu na żonie Baraka i nie potrwało długo, zanim obie, jedna ubrana na zielono, a druga odziana w...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
Kara była stokroć zasłużona, pomsta słuszna, jednakże na myśl, że ów na wpół ży-
wy starzec będzie rzezał omackiem skrępowanego jeńca, wzdrygnęły się w nich serca.
Ale on ująwszy w połowie nóż wyciągnął wskazujący palec do końca ostrza, tak aby mógł
wiedzieć, czego dotyka, i począł przecinać sznury na ramionach Krzyżaka.
Zdumienie ogarnęło wszystkich, zrozumieli bowiem jego chęć – i oczom nie chcieli wie-
rzyć. Tego jednak było im zanadto. Hlawa jął pierwszy szemrać, za nim Tolima, za tymi pa-
chołkowie. Tylko ksiądz Kaleb począł pytać przerywanym przez niepohamowany płacz gło-
sem:
– Bracie Jurandzie, czego chcecie? Czy chcecie darować jeńca wolnością?
– Tak! – odpowiedział skinieniem głowy Jurand.
– Chcecie, by odszedł bez pomsty i kary?
– Tak!
Pomruk gniewu i oburzenia zwiększył się jeszcze, ale ksiądz Kaleb nie chcąc, by zmarniał
tak niesłychany uczynek miłosierdzia, zwrócił się ku szemrzącym i zawołał:
– Kto się świętemu śmie sprzeciwić? Na kolana!
I klęknąwszy sam, począł mówić:
– Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje...
I odmówił „Ojcze nasz” do końca. Przy słowach: „i odpuść nam nasze winy, jako i my od-
puszczamy naszym winowajcom”, oczy jego zwróciły się mimo woli na Juranda, którego
oblicze zajaśniało istotnie jakimś nadziemskim światłem.
A widok ów w połączeniu ze słowami modlitwy skruszył serca wszystkich obecnych, gdyż
stary Tolima o zatwardziałem w ustawicznych bitwach duszy, przeżegnawszy się krzyżem
świętym, objął następnie Jurandowe kolano i rzekł:
– Panie, jeśli wasza wola ma się spełnić, to trzeba jeńca do granicy odprowadzić.
– Tak! – skinął Jurand.
Coraz częstsze błyskawice rozświecały okna; burza była bliżej i bliżej.
140
Rozdział
dwudziesty szósty
Dwaj jeźdźcy zdążali wśród wichru i nawalnego już chwilami dżdżu ku spychowskiej gra-
nicy: Zygfryd i Tolima. Ten ostatni odprowadzał Niemca z obawy, aby po drodze nie zabili
go chłopi czatownicy lub czeladź spychowska, płonąca ku niemu straszną nienawiścią i ze-
mstą. Zygfryd jechał bez broni, ale i bez pęt. Burza, którą gnał wicher, była już nad nimi.
Kiedy niekiedy, gdy huknął niespodziany grzmot, konie przysiadały na zadach. Oni jechali w
głębokim milczeniu zapadłym wądołem, nieraz z powodu ciasnoty drogi tak blisko siebie, że
strzemię trącało o strzemię. Tolima, przywykły od całych lat do stróżowania jeńców, spoglą-
dał i teraz chwilami na Zygfryda bacznym okiem, jak gdyby mu chodziło o to, aby niespo-
dzianie nie umknął – i dreszcz mimowolny przejmował go za każdym razem, albowiem wy-
dawało mu się, że oczy Krzyżaka świecą w pomroce jak oczy złego ducha albo upiora. Przy-
chodziło mu nawet do głowy, aby go przeżegnać, ale na myśl, że pod znakiem krzyża może
mu zawyje nieludzkim głosem i zmieniwszy się w szkaradny kształt pocznie kłapać zębami,
zdejmował go strach jeszcze większy. Stary wojownik, który umiał bić w pojedynkę w całe
kupy Niemców, jak jastrząb bije w stado kuropatw – bał się jednakże sił nieczystych i nie
chciał mieć z nimi do czynienia. Wolałby też był pokazać Niemcowi po prostu dalszą drogę i
zawrócić, ale wstyd mu było samego siebie, więc odprowadził go aż do granicy.
Tam, gdy dotarli do krańca spychowskiego lasu, nastała przerwa w dżdżu i chmury zaja-
śniały jakimś dziwnym żółtym światłem. Uczyniło się widniej i oczy Zygfryda utraciły ów
poprzedni niesamowity blask. Ale wówczas napadła na Tolimę inna pokusa: „Kazali mi –
mówił sobie – odprowadzić tego wściekłego psa przezpiecznie aż do granicy, tom go i od-
prowadził; ale zaliż ma on odjechać bez pomsty i kary, ów kat pana mojego i jego dziecka, i
czy nie byłby to godny a miły Bogu uczynek zgładzić go? Ej! nużbym go pozwał na śmierć?
Nie ma ci on wprawdzie broni, ale o milę zaraz, w pana Warcimowym dworzyszczu, dadzą
mu przecie jaki miecz albo okszę – i będę się z nim potykał. Da Bóg, obalę go, a potem do-
rżnę jako przystoi i głowę w gnoju zakopię!” Tak mówił do siebie Tolima i spoglądając ła-
komie na Niemca ją poruszać nozdrzami, jakby już zwietrzył zapach świeżej krwi. I ciężko
musiał walczyć z tą żądzą, ciężko łamać się z sobą, aż dopiero gdy pomyślał, że Jurand nie do
granicy tylko darował życie i wolność jeńcowi i że w takim razie na nic by się nie przydał
pański święty uczynek i zmniejszyłaby się za niego nagroda niebieska, przezwyciężył się
wreszcie i powstrzymawszy konia rzekł:
– Oto granica nasza, a i do waszej niedaleko. Jedźże wolny, a jeśli cię zgryzota nie zdławi i