Moja mamusia i Lucyna bardzo na tę wycieczkę nalegały, Teresa, na zmia- nę, to protestowała w popłochu, to wpadała w bojowy nastrój, raz...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- — Splamił go? Splamił?— Bardzo dba o osobistą czystość...
- Było to nadal za mało jak na ich potrzeby, „wszystko było wspaniale zorganizowane, bardzo zabawne zupełnie inaczej niż obecnie jest zorganizowane nasze centrum...
- Przez chwilę wahała się - to, co chciała zrobić, nie było zakazane przez zwyczaj, ale mógł dokonać tego tylko ktoś bardzo poruszony, w sytuacji, która go...
- Wszystko zaczyna się bardzo prosto, bo system liczbowy Majów jest całkiem prosty: jedynkę oznaczali kropką, dwójkę dwiema kropkami- i tak dalej...
- przed laty wieloma przywiózł mu w prezencie pewien bardzo wielki kupiec wprost z Gdań- ska, tliły się kawałki tego czarnego tytoniu, który nosi na paczce...
- Chociaż trenowałem i trenowałem godzinami, nie przypuszczałem, że dwanaście zaledwie minut walki może trwać tak bardzo długo...
- Kto wie, jak działa na proste katolickie umysły eksponowana w mediach świetność beatyfikacji i kanonizacji, jak bardzo wyraża się w kanonizacjach określona...
- W ciągu trzech pierwszych miesięcy od czasu przeniesienia się do nowej siedziby byłem wciąż bardzo zajęty i prawie nie widywałem mego przyjaciela Holmesa...
- Król Azis milczał bardzo długo, tylko drgania nagłe biegły przez jego twarz na znak, że bije serce królewskie i że się lęka...
- ciekawe i co mnie osobiście bardzo zaskoczyło — zdałem sobie spra- wę, że czasami pracując mniej i krócej, można było zrobić więcej, niż...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
Lucyna złośliwie wpierała w nią Mieniuszkę.
— Mieniuszkę znasz? — spytała życzliwie od razu w chwili powitania. —
Lepiej przypomnij sobie wszystkich dawnych gachów, dużo ich było, na pewno
znajdzie się między nimi i jakiś Mieniuszko. . .
Teresę rozwścieczyło to niewymownie, omal się nie pobiły w drodze z lotni-
ska do domu. Przeszkodziła im ciasnota samochodu. Sponiewierawszy Lucynę,
Teresa odżegnała się także i od Mieniuszki.
— Odczep się! — rzekła z furią. — Ta wasza milicja jest do niczego! Wypra-
szam sobie, żeby jakieś trupy nosiły przy sobie mój adres!
— Nasze adresy też noszą — zauważyła ugodowo moja mamusia.
35
— Wasze mogą sobie nosić, a mojego nie! O żadnych Mieniuszkach w życiu nie słyszałam! I w ogóle nie będę słuchać, zatkam sobie uszy! To trzeba wreszcie wyjaśnić, nie życzę sobie, żeby się za mną wlokły jakieś głupie zbrodnie!
— Toteż właśnie — powiedziała żywo moja mamusia. — Jedźmy tam!
— Gdzie?! Na miejsce zbrodni? Żeby i nas tam kto utłukł? Jeszcze czego. . . !
W tydzień później, wykorzystując ową zmienność nastrojów Teresy, pojecha-
łyśmy obejrzeć okolicę, gdzie popełniono morderstwo powiązane z rodziną przez adresy z niepojętych przyczyn. Zabrałyśmy ze sobą siostrę ojca, ciocię Jadzię, która w cichości ducha czuła się głęboko skrzywdzona faktem, że jej adresu nieboszczyk nie posiadał, i żywo interesowała się familijną sensacją. Na drodze zatrzymał mnie drób, siedziałam zatem bezczynnie przy kierownicy, melancholijnie kontemplując sielski pejzaż i nie mając najmniejszego pojęcia o wydarzeniach, które sprowadziły mnie do tych gęsi, indyków i bagienka na łące. . .
* * *
Gęsi przelazły wreszcie przez drogę. Ruszyłam z wolna, od razu doganiając
stado indyków. Udało mi się spędzić na bok jednego.
— O mój Boże! — powiedziała nagle z ożywieniem moja mamusia. — Popa-
trzcie, to przecież tutaj! Nie poznajecie? Zamiast chałupy stoi obora, ciekawe, co tu się stało. . .
Zatrzymałam się na środku drogi.
— Ostatnio znaleziono zwłoki, a przez czterdzieści pięć lat mogło się zda-
rzyć jeszcze więcej — zauważyłam zgryźliwie. — Skąd wiesz, że to tutaj, skoro zamiast chałupy stoi obora?
— No jak to skąd, całą resztę poznaję! Stodoła jest ta sama i podwórze, i nawet pień stoi w tym samym miejscu. O, ruinę też widać! Oczywiście, że to tu!
— Tu — przyświadczyła Lucyna za moimi plecami. — Stąd wylazły te gęsi,
to nasze, familijne. Dobrze, że żadnej nie przejechałaś. Wypuść mnie.
36
Otworzyłam drzwiczki, przechyliłam oparcie fotela i wypuściłam Lucynę, po czym przyjrzałam się obejściu. Brama była otwarta, obszerne podwórze ograni-czały ze wszystkich stron budynki. W głębi, obok stodoły, stały jakieś stajnie czy coś w tym rodzaju, z jednej zamiast konia wystawał traktor. Z prawej strony wznosiła się duża murowana budowla o oknach dość dziwnych, za dużych jak
na oborę i za małych jak na budynek mieszkalny. Na lewo od bramy, przy dro-
dze, odgrodzony ogródkiem, stał piękny, nowy dom, też murowany, z pięterkiem
i balkonikiem na tym pięterku. Z pewnością nie mógł istnieć w czasach, które
pamiętała moja mamusia. Nieco dalej, za ową hipotetyczną oborą, widać było
pagórek wyglądający jak ruinka przysypana ziemią i porosła krzakami.
Lucyna weszła w bramę, zgasiłam silnik i zapanowała błoga cisza.
— Wysiadamy, co? — powiedziała Teresa i zaczęła wypychać ciocię Jadzię.
Z obory wyszedł facet w średnim wieku, wysoki i szczupły, o łagodnej, spo-
kojnej twarzy. Nie zwracał na nas uwagi, ustawił pod ścianą widły i bez pośpiechu ruszył w kierunku domu. Lucyna wkroczyła na podwórze, facet spojrzał na nią,
zatrzymał się, Lucyna podeszła do niego bez chwili wahania.
— Ty jesteś Franek — oznajmiła spokojnie. — Franek Włókniewski, prawda?
Facet patrzył na nią z namysłem, nie okazując najmniejszego zdziwienia.
— Tak — odparł. — To ja. A o co. . .
Urwał nagle, jakby dopiero teraz zauważył, że ta kompletnie obca baba zwraca
się do niego per „ty”. Patrzył na Lucynę cokolwiek stropiony i nie odzywał się więcej. Lucyna zachichotała radośnie.