— Taki sam z pana dzieciak jak z biednego Brittlesa — odparła zapłoniona Róża...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- Ogniem i mieczem - Tom I Rozdzial VI- Moci ksi - odpar Bychowiec - aska to wysoka waszej ksicej moci, e mogc rozkaza, na moj wol to zdajesz, ktrej aski nie...
- - Ale Thrawn jest inny? diousa nie obejmował zlikwidowania wszystkich świadków, aby nic nigdy nie przed- - Thrawn to dorosła wersja - odparła...
- – Nie masz mi nic do powiedzenia – odparł, nie potrafiąc ukryć pobrzmiewającej w jego głosie konsternacji...
- – Harvard Mansul – odparł mężczyzna głosem, w którym wciąż pobrzmiewało oszołomienie...
- — Słuchaj — zwrócił się Szeryf do swego przybocznego — czy wśród tych dziesięciu widzisz Robin Hooda?— Niestety nie, wasza wielmożność — odparł...
- że jest tam taki, prawda? To wcale nie jest żaden z tych kościołów, nie są to nawet wspólne ruchy ludzi, to jest bardzo ważne, drodzy bracia, bardzo ważne...
- Rozwój dzieci dyslektycznych jest nieharmonijny, dlatego też na tym etapie badania poszukuje się, w jakim zakresie jest on zaburzony i jaki jest stopień tego...
- modny stał się model karmiącej piersią matki, która poświęca wszystko, by wychować swoje dzieci na jak najlepszych obywateli...
- uciecha dla dzieciaków te afiszowe polemiki! Z jednej strony padały słowa: „tromtadracja, warchoły” – z drugiej: „serwilizm,...
- Brezovsky wstał i zwrócił się do adwokata: - Niestety, będziemy zmuszeni zatrzymać pana Lebovitza, bo może okazać się bardzo ważnym świadkiem...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
— No — rzekł doktor śmiejąc się serdecznie — to znów nie taka wielka sztuka. Ale wróćmy do tego chłopca. Do najważniejszego punktu naszej umowy jeszcze nie doszedłem. On zbudzi się zapewne za jakąś godzinkę, a choć powiedziałem temu tępemu konstablowi na dole, że przeniesienie chorego lub rozmowa z nim grozi mu śmiercią, to w istocie uważam, że możemy z nim porozmawiać bez niebezpieczeństwa. A więc proponuję, że wybadam go w obecności pań i jeśli z tego, co nam powie, wywnioskujemy, a ja zgodnie ze zdrowym rozsądkiem zdołam wykazać paniom, że chłopiec jest naprawdę i do gruntu zły (co jest więcej niż możliwe), wówczas pozostawimy go jego losowi. Przynajmniej ja więcej się do tego nie będę wtrącał.
— Ach, nie, ciociu! — powiedziała Róża błagalnie.
— Ach, tak, ciociu — powiedział lekarz. — Umowa stoi?
— On nie może być zatwardziałym złoczyńcą — powiedziała Róża. — To niemożliwe.
— Świetnie — odparł doktor. — Tym lepszy powód, aby zgodzić się na moją propozycję.
Na koniec traktat zawarto i strony zasiadły czekając z dużą dozą niecierpliwości na ocknięcie się Oliwera.
Cierpliwości obu pań sądzone było przejść dłuższą próbę, niż się tego spodziewały na podstawie zapowiedzi pana Losberne. Godzina za godziną mijała, a Oliwer wciąż jeszcze trwał w ciężkim śnie. Wieczór już był, gdy poczciwy doktor przyniósł im wiadomość, że chory wreszcie na tyle przyszedł do siebie, by można było z nim porozmawiać. Chłopiec — jak mówił — był poważnie chory i osłabiony na skutek utraty krwi, lecz zdradzał tak wielki niepokój, tak wielką chęć wyjaśnienia czegoś, że zdaniem lekarza lepiej było dać mu do tego sposobność, niż upierać się przy pozostawieniu go w spokoju do następnego ranka, co w innym wypadku uważałby za stosowne uczynić.
Rozmowa była bardzo długa. Oliwer opowiedział im całe swe proste dzieje, a ból i osłabienie nieraz mu przerywały. Słaby głos chorego dziecka, wyliczającego smutną listę krzywd i cierpień, których doznał, słyszany w tym przyciemnionym pokoju, miał w sobie jakieś dostojeństwo grozy. O! gdybyśmy uciskając i dręcząc naszych bliźnich choć raz pomyśleli o tych mrocznych świadectwach ludzkich złości, co choć powoli, to prawda, ale tak niezawodnie wznoszą się do nieba jak gęste i ciężkie chmury, z których kiedyś późna zemsta spadnie na nasze głowy; gdybyśmy choć przez jedną chwilę mocą wyobraźni usłyszeli przejmujące świadectwo głosów ludzi umarłych, głosów, których żadna siła nie zdławi, od których nikt się pychą odgrodzić nie zdoła — gdzież wówczas byłyby krzywdy i niesprawiedliwości, cierpienie, nędza, okrucieństwo i zło, które każdy dzień życia przynosi ze sobą!
Poduszkę Oliwera wygładziły tej nocy delikatne ręce, a piękność i cnota czuwały nad jego snem. On zaś czuł się spokojny i szczęśliwy, gotów umrzeć w tej chwili bez słowa skargi. Gdy tylko zakończyła się owa doniosła rozmowa, a Oliwer uspokoił się i ułożył na nowo do snu, doktor wytarł oczy i wyraziwszy pod ich adresem swe oburzenie, że tak nagle osłabły, podążył na dół, by zabrać się do pana Gilesa. Ponieważ zaś w pokojach nie zastał nikogo, przyszło mu na myśl, że może z lepszym skutkiem uda mu się wszcząć sprawę w kuchni, i tam też co prędzej się udał.
W owej niższej izbie domowego parlamentu zgromadzeni byli: służba kobieca, pan Brittles, pan Giles, blacharz (którego w uznaniu jego zasług zaproszono specjalnie, aby przez cały dzień raczył się smakołykami) oraz konstabl. Ten ostatni miał wielką laskę, wielką głowę, wielką twarz i wielkie sznurowane buty, wyglądał też, jak gdyby niedawno wypił odpowiednio wielką porcję piwa — co istotnie było prawdą.
Wciąż jeszcze widocznie omawiano przygody ubiegłej nocy, gdyż kiedy wszedł doktor, pan Giles rozwodził się właśnie nad swą przytomnością umysłu. Pan Brittles, z kuflem piwa w dłoni, z góry przytakiwał wszystkiemu, cokolwiek miał powiedzieć jego zwierzchnik.
— Nie wstawajcie! — rzekł doktor machając ręką.
— Dziękujemy, panie doktorze — odrzekł pan Giles. — Pani kazała wydać piwa, proszę pana, a że nie byłem usposobiony do siedzenia w moim pokoiku i miałem ochotę na towarzystwo, więc piję swoją porcję tu ze wszystkimi.
Brittles zapoczątkował cichy szmer, przy pomocy którego panie i panowie dali do zrozumienia, jak bardzo są radzi z łaskawości pana Gilesa. Pan Giles powiódł wkoło protekcjonalnym wzrokiem, jak gdyby chciał powiedzieć, że dopóki będą właściwie się zachowywać, nigdy ich nie opuści.
— Jak się miewa pacjent, panie doktorze? — spytał Giles.
— Tak sobie — odparł doktor. — Obawiam się, żeście sobie napytali kłopotu tą całą sprawą, Giles.
— Mam nadzieję, że nie chce pan doktor przez to powiedzieć, iż on umrze — rzekł Giles drżąc cały. — Gdyby tak miało być, nigdy już nie zaznałbym spokoju. Za nic na świecie nie przysłużyłbym się tak żadnemu chłopcu, nie, nawet temu oto Brittlesowi, nawet gdyby chodziło o wszystkie srebra w całym hrabstwie.
— Nie w tym rzecz — powiedział doktor tajemniczo. — Panie Giles, czy jesteś protestantem?
— Tak, panie doktorze, mam nadzieję, że jestem — bąknął pan Giles mocno pobladły.
— A ty czym jesteś, chłopcze? — rzeki doktor zwracając się ostro do Brittlesa.
— Niech mnie Bóg ma w swojej opiece! — drgnąwszy gwałtownie, odpowiedział Brittles. — Ja... ja tak samo jak pan Giles.
— Wobec tego powiedzcie mi jedno — rzekł doktor — wy obaj. Obaj! Czy przyjmiecie na siebie odpowiedzialność za przysięgę, że ten chłopiec na górze jest tym chłopcem, którego ubiegłej nocy wpuszczono tu przez okienko? Jazda! mówcie! Czekamy.
Doktor, którego uważano powszechnie za jednego z najdobroduszniejszych ludzi pod słońcem, wypowiedział to żądanie tonem tak straszliwego gniewu, że Giles i Brittles, którym wyraźnie kręciło się w głowie od piwa i podniecenia, spojrzeli po sobie w osłupieniu.