Szli w zupełnej ciszy, w milczeniu pokonywali zalaną martwym światłem drogę, a kiedy po forsownym marszu doszli do Hali Pisanej, zatrzymali się bez...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- – Kiedy tylko dotrzemy tam, gdzie majÄ… w miarÄ™ rozwiniÄ™ty przemysÅ‚ – dodaÅ‚ po chwili – bÄ™dziemy musieli sprawić sobie trochÄ™ odtylcowych...
- Kiedy robisz to…82… IDE robi to83Skąd się biorą programy84IDE pomaga Ci kodować86Kiedy zmieniasz coś w IDE, zmieniasz...
- Kiedy Canan przejął zarządzanie codziennymi operacjami magazynu, Lovejoy jeszcze bardziej skupił swą uwagą na rekrutacji, sprowadzając ostatecznie jeszcze...
- Ed siedział właśnie przy biurku w rogu swojego salonu sprzedaży żując pierwsze tego dnia cygaro, kiedy zobaczył dwóch mężczyzn w roboczych koszulach i...
- «Dlaczego wiÄ™c oÅ›miela siÄ™ podejść do kapÅ‚ana za pierwszym razem, kiedy jest caÅ‚kiem nieczysty, a za drugim razem – zbliżyć siÄ™ nawet do...
- Skacz, dziecko, skacz! Od kiedy moja córka Zara umiała już bez pomocy stanąć na stole, na którym zmieniano jej pieluszki, bawię się z nią w...
- nizujących poglądach na temat oczyszczenia i poznania prawdy? Istotnie, kiedy czytamy o tym, co według Pseudo- Dionizego znaczy oczyszczenie napotykamy w...
- Nie masz te¿,nie masz ¿adnego w tym cudu,Kiedy raz na dno,pod ob³oki drugiLataj¹c,musi nadweredziæ fugi;Wpadszy w najg³êbsze na ostatek...
- Dokładnie w tym samym momencie pociąg silnie zarzucił i Harry rozpaczliwie jął wymachiwać rękoma, kiedy potworna ziejąca w dole czerń ruszyła mu na spotkanie...
- — Chce pan powiedzieć, że rurÄ™ zaÅ‚ożono, kiedy nie byÅ‚o jeszcze krateru ani tego wÄ…wozu? — spytaÅ‚em...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
Pierwszy odezwał się Bukowy:
- Na mnie już czas... Muszę wracać - w głosie jego zabrzmiała nuta żalu.
Inżynier podszedł bliżej.
- Dziękujemy ci, Jędruś.
- Nie ma za co. Poszedłbym dalej, ale sam pan rozumie... Nie chciałem nic mówić, ale przy podchodzeniu czuję jeszcze rękę.
- Damy sobie radę - zapewnił go Marcin. - Żeby tylko pogoda się utrzymała.
- I pamiętajcie - radził Bukowy - nie pchajcie się nocą na przełęcz.
- To się wie - uśmiechnął się Marcin. - Przeczekamy noc w szałasie.
Inżynier mocno uścisnął ;dłoń Bukowego, przesunął głębiej rzemienie plecaka, złapał za kijki i pierwszy ruszył posuwistym krokiem. Śnieg zaskrzypiał cienko pod nartami, a spod talerzyków kijków wzbiły się nikłe obłoczki mroźnego pyłu. Marcin ruszył za nim, a gdy ujechał kilka kroków, oburzał się i zawołał cicho:
- Cześć, Jędrek! Może spotkamy się w Budapeszcie.
- Cześć! Trzymajcie się! - Bukowy gestem pożegnania uniósł kijek, potem go z wolna opuścił. Stał w zamyśleniu, wpatrzony w ciemną bruzdę narciarskiego śladu. Znowu rozchodzą się czyjeś drogi. Kto wie, czy się kiedyś skrzyżują. Co ich czeka na tym narciarskim szlaku i dokąd ich ten nikły ślad doprowadzi? Odepchnął się mocno kijkami. Narty pomknęły miękko po przetartym śladzie.
18
W tę samą noc przez zaspy śnieżne przebijała się grupa młodych lotników z Romkiem Buńdą. Drogę mieli już przetartą, lecz na Tomanową dobrnęli dopiero przed świtem. Wyruszyli bowiem dużo później, a w marszu mieli klika nieoczekiwanych postojów. Na samym początku jednemu z lotników urwała się linka od kandaharów. Okazało się, że nie mieli zapasowej. Zanim ją naprawili, a raczej związali prowizorycznie drutem, minęło sporo czasu. Buńda zdenerwował się, ofuknął nieszczęsnego lotnika, lecz ten słusznie zwrócił mu uwagę, że to on, jako przewodnik, powinien mieć przy sobie zapasową linkę. Doszło do pierwszego starcia. Potem, jeszcze przed Pisaną, musieli przepakować jeden plecak, w którym dzwoniło nieznośnie. Wreszcie za rozwidleniem dróg prowadzących na Pyszną, Ornak i Tomanową najsilniejszego i najroślejszego z lotników złapały kurcze żołądka. Musieli przeczekać, aż przyjdzie do siebie. Buńda był coraz bardziej rozdrażniony, tracił panowanie nad sobą. Zarządził, by niedomagający wrócił sam do Zakopanego.
- Jeżeli Kazik ma wrócić, to wracamy wszyscy razem - zaprotestował żywo niski, krępy blondynek Maciek Boruń.
Buńda żachnął się gniewnie.
- To po to my szli bez całą noc - powiedział z góralska - coby się wracać? Jo tu przewodnie czy pon?
- Pan - odparł zadziornie Boruń. - Ale
Lorant to nasz kolega i nie puścimy go samego.
- Dajcie spokój - przerwał im słabym głosem Kazik Lorant. - Ja już czuję się dużo lepiej. Możemy iść...
Buńda zbliżył się niego.
- Panie, cy pon wi, co pon gado?
- Wiem.
- To pon biere na siebie odpowiedzialność.
- Tak nie można, panie Buńda - wtrącił Jurek Orbanowicz, zgrabny, drobny, o śniadej jak u Cygana twarzy. - Idziemy razem i wszyscy jesteśmy odpowiedzialni.
- A pan powinien zdecydować, czy wracamy, czy dalej idziemy razem - dodał z boku Mietek Salecki, wysoki, rosły lotnik, z blizną na czole. Buńda spojrzał nań chmurnie.
- To niech pon prowadzi, jak pon taki mÄ…dry.
- Naprawdę nie ma się o co kłócić - uspokoił ich Lorant. Schylił się po plecak. - Czuję się coraz lepiej i jestem pewny, że za chwilę mi przejdzie. - Wślizgiwał się już w rzemienie plecaka. - Mówię wam, że dam sobie radę. - Chwycił za wbite obok kijki.
- Panie - powiedział Buńda - niech się pon dobrze zastanowi, bo to nie śpas, tylko powazno sprawa.
Lorant nie oglądając się, zaczął ciąć czubami nart puszyste zwały śniegu. Po chwili Buńda wyprzedził go. Pochylił się, wsparł się mocniej nartami o śnieg i jął energicznie pracować kijkami. Za nim ruszyli wszyscy. Szli jak cienie w tajemniczej poświacie księżycowej nocy.
Kiedy zbliżali się do Hali Tomanowej, księżyc schował się za wyniosły garb Kamienistej. Na matowe niebo natarły cienkie jak bibuła chmury. Gwałtowny powiew wzbił z martwej płaszczyzny pył śnieżny, zawirowało, a potem po zboczach z dziwnym sykiem przebiegły wężyki wznieconego śniegu. I nagle cale zbocze, jakby popłynęło w sinej pomroce nadchodzącego świtu. Buńda dał znak, żeby się zatrzymali.
- Bestyjo - mruknął zatroskany - zacyno duć.