Północny skraj Valley przechodził w pustkowia już za San Fernando...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- Na pocztku 1950 roku przedstawiciele Zwizku Radzieckiego, Chiskiej Republiki Ludowej i Korei Pnocnej na spotkaniu w Pekinie omawiali plany uderzenia na Republik...
- Istmie i w portach korynckich kolonii w pnocno-zachodniej GreW Koryncie rwnie koncentrowaa si wymiana handlowa midzy Peponezem a rodkow Grecj, nic...
- - Niedobitki Shaido wycofują się na północ - oznajmiła ponuro Amys - a coraz ich więcej przekracza Mur Smoka, jednak Rand al'Thor najwyraźniej o nich...
- CZĘŚĆ TRZECIA ULGORozdział XIII Następnego ranka skręcili na północny zachód i ruszyli ku stromym, białym...
- STANY ZJEDNOCZONE I KANADA Większość wampirów Sabatu opisanych w tym podręczniku rezyduje w Ameryce Północnej...
- pokazujDwieKropki :Boolean;//pola przechowujace ustawienia komponentusciezkaKatalogu :String;uwzglednijKatalogi :Boolean;uwzglednijPliki...
- Kostuch wie, co mówi, ale jak dla mnie, północny korytarz wyglądał paskudnie...
- - Słyszałem, że od dnia bitwy pod Keenset na północy rozwija sięcywilizacia...
- — Chrystus zmartwychwstał! — krzyknąłem przechodząc...
- – Tak narodził się Związek Północy...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
Kiedy skręciłem na autostradę Antelope Highway, rogatki prefabrykowanej cywilizacji - Colonial Kitcheny, Carrowsy, Dennysy, Pizza Huty - zniknęły, a w zasięgu wzroku zaczęły pojawiać się coraz to dziksze ostępy: niskie, kamieniste wzgórza, wypalone przez słońce na biało, pod szczeciną kreozotów i szałwii, przysadziste i żałosne na dalekim czarnym tle gór San Gabriel; długie połacie potrzaskanych żwirowisk; krzaki, wciąż poczerniałe po zeszłorocznych pożarach; niespodziewane błyski kanarkowożółtych kwiatów.
Jak przewidział Milo, autostrada była prawie pusta - pięć opustoszałych pasów, poprzecinanych zjazdami prowadzącymi do kanionów, biegnących do granic okręgu: Placerita, Soledad, Bouquet - którego rdzawobłękitne kamienie zdobiły patia i łaźnie wymarzonych domów L.A. - Vasquez, Agua Dulce.
Ostry skręt na Bitter Canyon prowadził w dół wąską, krętą asfaltówką, o poboczu pełnym głazów i połamanych przez wichurę drzew. Tu, u podnóży wzgórz, zbocza były zryte przez wodę i poszarpane, płowe i czerwone
z nieśmiałymi smugami lawendy i błękitu. Niebo zasnuwały ciężkie stratusy, a co jakiś czas promień słońca przemykał się przez dziurę w mgle, zalewając różem jakiś fragment skał. Było to niewiarygodne, okrutnie ulotne piękno.
Stacja Texaco znajdowała się dwadzieścia pięć kilometrów dalej, wyłaniała się z niczego, jak przeniesiona w czasie. Na środku zdradziecko zrytego żwirowego placu stały dwa przedwojenne dystrybutory, za nimi zaś biały, drewniany garaż również z tych czasów. W garażu stał zielony, baniasty plymouth rocznik trzydziesty dziewiąty.
Do garażu dobudowana była szopa służąca za biuro; jej brudne okna zasłaniały stosy papierów. Kilka metrów dalej znajdował się drewniany bar, z antycznymi szyldami Coca-Coli po obu stronach i spłowiała tablicą z napisem „U Sal” oraz obrotowym kogutem na pokrytym papą dachu. Kogut prężył się dumnie, nieruchomy w stojącym, pustynnym powietrzu.
Bar wyglądał, jakby od jakiegoś czasu już nie działał, ale dookoła niego stało kilka pojazdów. Zaparkowałem seville'a obok znajomego brązowego matadora i ruchomego laboratorium kryminalistycznego i wysiadłem.
Północna część podwórza była oddzielona sznurkiem przywiązanym do wbitych w ziemię palików. Do sznurka przylepiono taśmą policyjne oznaczenia. Na ogrodzonym w ten sposób terenie nachylali się i kucali technicy ze skrobaczkami, strzykawkami, szczotkami i przyrządami do robienia gipsowych odlewów. Jedni zajmowali się perłowoszarą RX-7, inni otoczeniem samochodu. Na ziemi w pobliżu leżał tobół w kształcie kiełbasy, zapakowany w worek na zwłoki. Obok niego na piachu rozcapierzała swoje macki brunatna plama. Chińczyk w ciemnym garniturze krążył wokół trupa, mówiąc coś do dyktafonu.
Tuż pod taśmą stał okręgowy ambulans z włączonym silnikiem. Wysiadł z niego sanitariusz w uniformie i się rozejrzał. W końcu jego wzrok spoczął na Milu, który opierał się o jeden z dystrybutorów i zapisywał coś w notesie.
- Można?
Mój przyjaciel powiedział coś do Chińczyka, ten zaś podniósł wzrok i pokiwał głową.
- Można.
Sanitariusz dał znak ręką. Z ambulansu wysiadł drugi i otworzył tylne drzwi. Zobaczyłem nosze. W kilka sekund zwłoki zostały niedbale podniesione i z głuchym łomotem umieszczone w samochodzie. Karetka odjechała, zostawiając za sobą małą burzę piaskową.
Milo zobaczył mnie i schował notes. Otrzepał kurz z marynarki i położył mi ciężką rękę na ramieniu.
- Co się stało? - spytałem.
- Około ósmej rano Radovic obradował tu z dwoma harleyowcami i skończył pokrojony. - Wskazał plamę krwi. - Z tego, co widział nasz świadek, wyglądało to na umówione spotkanie, żeby ubić jakiś brudny interes. Ale interes nie wyszedł.
Spojrzałem na plamę, potem na nagie, poszarpane wzgórza.
- Czemu aż tutaj?
- Tego właśnie próbujemy się dowiedzieć. Strażnik parku będzie tu lada chwila. Może on rzuci na to jakieś światło.
Wyjął z kieszeni paczkę miętówek i poczęstował mnie. Wziąłem i obaj odświeżyliśmy sobie oddechy.
- Moim zdaniem - ciągnął - jedna ze stron znała tę okolicę, a druga nie, i stację wykorzystano jako punkt charakterystyczny. Co w normalnych okolicznościach byłoby świetnym pomysłem, bo zazwyczaj nikogo tu nie ma. Stacja, ta brudna buda tam i dwadzieścia hektarów po obu stronach drogi należą do starszego gościa, niejakiego Skaggsa, który mieszka w Lancaster i rzadko już otwiera. Właśnie skończyłem z nim rozmawiać, a on powiedział mi, że czterdzieści lat temu znajdowała się tu baza wojskowa, kilka kilometrów dalej tą drogą, a jego bar był „odskocznią” - była tu scena dla zespołów, świetne steki, bimberek. Ale dzisiaj to królestwo duchów.
Osłaniając oczy ręką, spojrzał pod słońce i rozejrzał się po okolicy, jakby szukając potwierdzenia swoich słów.
- Z tego, co zrozumiałem, uważa bar za symbol swojej żony: to ona
nazywała się Sal. Kiedy prowadzili interes razem, on nalewał benzyny,
a ona gotowała. Umarła w sześćdziesiątym siódmym, a on nigdy się z tym
nie pogodził. Dlatego kiedy zaczyna o niej myśleć i wpada w dołek, przyjeżdża tu, siada za kasą i wspomina. I tak właśnie było wczoraj w nocy.
To była dwudziesta rocznica jej śmierci. Skaggs wyciągnął album zdjęć
ślubnych i się rozmazał. Kiedy nie mógł już tego znieść, ubrał się, wziął
album i litr jacka danielsa, przyjechał tu, zamknął się i spił. Nie wie dokładnie, kiedy przyjechał, ale uważa, że około jedenastej, a zasnął koło
pierwszej. O ósmej obudziły go krzyki. W pierwszej chwili pomyślał, że
to zły pijacki sen, ale potem przejaśniło mu się w głowie i zrozumiał, że na
zewnątrz ktoś jest. Wyjrzał przez okno, zobaczył, co się dzieje, i schował
się za ladą. Biedny dziadek tak się przeraził, że siedział tam trzy godziny,
zanim do kogoś zadzwonił.
Zerknął na starego plymoutha.