- Nawet z tobą, Małgorzato...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- że jest tam taki, prawda? To wcale nie jest żaden z tych kościołów, nie są to nawet wspólne ruchy ludzi, to jest bardzo ważne, drodzy bracia, bardzo ważne...
- Po drugie: gdyby nawet państwa zachodniej Europy naprawdę robiły to samo, co kolejne rządy Polski (a nie robią, o czym za chwilę), to są to państwa bogate i jeśli...
- «Dlaczego więc ośmiela się podejść do kapłana za pierwszym razem, kiedy jest całkiem nieczysty, a za drugim razem – zbliżyć się nawet do...
- - Moglibyście, Procie, zrobić to nawet i teraz, choćby po to, żeby własne sumienie uspokoić...
- Pod ziemią mieliśmy nawet drogowskazy, dzięki czemu obcy wiedzieli gdzie się znajdują, chociaż zapewnianie przybyszom [kadrze i partyzantom] przewodnika było...
- Pani Hunter regularnie co miesi�c wystawia�a czeki za sw�j pobyt w klinice; bez mrugni�cia w�asnor�cznie wpisywa�a odpowiednie sumy, mimo �e czasami nawet...
- — Wyczuwacie taką ingerencję nawet teraz? — Śnieżynka dotknęła swego Klejnotu...
- szczęśliwy i bezpieczny – stwierdza, że jest zadowolony, a nawet bardzo zadowolony ( Jak dobrze)...
- tetem, szeroką wiedzą i dobrymi po-byłby w stanie rozstrzygnąć dylema-i nawet jeśli czuje jego spadek, to sa-mysłami na rejsy, to nie odniesie...
- Mahskevic nie podniósł nawet wzroku znad swych korzennych roślin, choć przerwał wyrywanie chwastów na dość długo, by zastanowić się nad tą propozycją...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- Wiem, wiem.
- Pobierzemy się - oznajmiłem nagle. - Będziemy mieć | dzieci.
- Wypij, Mendel.
Pochyliła się ku mnie, gładząc mi włosy.
- Szukasz i szukasz. Ale to przyjdzie samo lub nigdy. Znajdziesz kobietę albo nie. Ale ja na pewno nie jestem tą, której szukasz.
- Dlaczego nie?
- To stanie się nagle, nieoczekiwanie. Ty nie jesteś z tych, co kierują się rozsądkiem. Małżeństwo z rozsądku, jakie mi proponujesz, to nie dla ciebie.
Tak samo mówił Goldman. Ucałowała mnie.
- Zasługujesz na to, by znaleźć.
Przytuliłem ją do siebie; to była serdeczna przyjaciółka, dobra koleżanka, ale nie mogła zapełnić tej otchłani rozpaczy, która tak często otwierała się przede mną. Przespałem się u niej trochę, po czym wróciłem do martwych przedmiotów, które zapełniały mi życie. Wytwórnie w Mochendorfie i Hof pracowały dla mnie; nadal dokonywałem zakupów w Paryżu i Berlinie, oprócz dzieł sztuki importowałem również inne rzeczy: tryby kręciły się, dolary rodziły dolary. Podsuwano mi rozmaite pomysły: kupowałem i sprzedawałem europejskie samochody, zamawiałem w Paryżu antyczne żyrandole, o które błagali mnie klienci ze Wschodniego Wybrzeża, z Południa i Środkowego Zachodu. Byłem bogaty, ale musiałem coraz więcej pracować, starając się w ten sposób zapełnić otchłań, odpędzić zmory. Podróżowałem w coraz to szybszym tempie. Tolek powtarzał:
- Przypominasz mi galopującego konia. Któregoś dnia wystąpi ci piana na ustach.
Szedłem, szedłem prosto przed siebie.
Gdy pewnego wieczoru wylądowałem w Idlewłld, przed komorą celną podeszła do mnie stewardessa i podała mi bilecik. Nim zdążyłem go przeczytać, już miałem przy sobie po obu stronach dwóch młodych mężczyzn o przystrzyżonych krótko włosach.
- Pan Gray? Prosimy do kontroli celnej.
W ich asyście wyszedłem z kolumny pasażerów. W oddzielnym pomieszczeniu poddano mnie długiemu przesłuchaniu, a następnie gruntownej rewizji. Przynieśli wszystek mój bagaż.
- Ale czego szukacie?
Nie odpowiedzieli, ale wiedziałem, że byli z FBI. Kazali mi iść ze sobą do magazynu portowego; skrzynie stały tam już otwarte.
- Dobrze - powiedzieli wreszcie.
Potem musiałem się udać do składu na Trzeciej Alei. Sprawdzili moje książeczki czekowe, rachunkowość. Znosiłem to w milczeniu; byli władzą najwyższą, bezapelacyjną, nieubłaganą. Niczego nie znaleźli.
- Zwyczajna kontrola celna - powtórzyli na odchodnym.
Ten banalny epizod bez żadnych konsekwencji stargał mi jednak nerwy. Bo przecież w każdej chwili, zmobilizowane przez jakiegoś zazdrosnego konkurenta, bezimienne siły mogą zniszczyć wypracowaną mozolnie strukturę, tak jak wroga armia i wojna burzy życie ludzkie.
Kiedy będę bezpieczny, wolny? Wsunąwszy rękę do kieszeni, natrafiłem na bilecik, który dała mi stewardessa i o którym zupełnie zapomniałem.
„Proszę natychmiast przyjechać na 567 Ulicę, Feld...
Wpadłem w dół z żółtym piaskiem.
Znałem ją zawsze
Leżała na swoim łóżku, już ubrana, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Koło niej siedział mój wuj. Jej nieruchome wargi były wąskie, zaciśnięte, jakby wessane do wnętrza w ostatnim głębokim oddechu. Była chuda, taka chuda, ubrana odświętnie w te same rzeczy, które nosiła w porcie pierwszego dnia, gdy zobaczyłem ją w tłumie na końcu korytarza; a zbliżałem się do niej od placu Muranowskiego, od chwili, gdy ojciec wspomniał mi o niej tamtej nocy, w wigilię naszego powstania w getcie. To samo miała na sobie, gdy siedziała wyprostowana w moim niebieskim samochodzie, w drodze do Atlantic City. To była jej odzież żałobna i odświętna, z niedrogiego, cienkiego materiału; i gładziłem palcami tę taniutką tkaninę, która spowijała całej jej bogactwo, jej życie. Och, mamo, mamo, wciąż żałoba! Tylu już dotykałem zmarłych, tyle widziałem zwłok! Och, mamo, i ty także! Poszedłem wypłakać się w kuchni. Łkałem głośno. Wraz z nią umarło wszystko, ja także zmarłem; och, mamo! Dotykałem przedmiotów, naczyń, stołu, potem wróciłem do jej pokoju. Leżała martwa i nigdy już nie będę mógł niczego jej dać. Odjeżdżałem od niej, sprzedawałem, kupowałem, wskakiwałem z samolotu do taksówki, wzbogaciłem się, żyłem dla samego siebie, jak dzikus, zostawiałem ją samą. Powinienem był żyć przy niej i dla niej, doglądać jej, tulić w ramionach, taką szczupłą, taką wątłą jak małe dziecko.
Nie mogłem wytrzymać w domu. Wyszedłem, wałęsałem się po ulicach, po barach i stacjach metra. Opuściłem ją. Żegnaj, mamo, żegnaj! Godzinami chodziłem w kurzu i hałasie. W środku nocy, może była to już druga noc, zjawiłem się u Małgorzaty. Bez żadnego wyjaśnienia zacząłem płakać, zanosić się łkaniem.
- Mendle, Mendle!
Nie powiedziała nic więcej, ale jej głos dobrze mi robił. Rozdzierał mnie ten płacz, wsłuchiwałem się w swoją mękę, chwilami wychodziłem z siebie, ja, Mietek, waliłem się pięściami po kolanach z rozpaczy, charczałem, tonąłem. Wreszcie odzyskałem trochę panowania nad sobą.
- Nie mam tu już nic do roboty, Małgorzato. Nie mam już sił
Nie zrozumiała.
- Po co mam żyć?
- Jesteś zmęczony - rzekła. - Ty śmiesz tak mówić? Tak myśleć, ty, Mendel?
Och, mama, całe jej życie, jej uśmiech, dłonie, które zagniatały ciasto, pytania, jakie zadawała mi przed wyjściem, gdy zabierałem ją do Fallsburga lub do Lakewood.
„Czy uważasz, że mi do twarzy w rym kapeluszu, Marcin?"
„Wyglądasz jak młoda dziewczyna, mamo. Istna młoda dziewczyna".