16 − Stójcie, panoczku, stójcie! Zatrzymajcie się, jeżeli Boga kochacie! Jagmin konia po- wstrzymał, nam to samo uczynić rozkazał i z siodła...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- Ogniem i mieczem - Tom I Rozdzial VI- Moci ksi - odpar Bychowiec - aska to wysoka waszej ksicej moci, e mogc rozkaza, na moj wol to zdajesz, ktrej aski nie...
- Szli w zupełnej ciszy, w milczeniu pokonywali zalaną martwym światłem drogę, a kiedy po forsownym marszu doszli do Hali Pisanej, zatrzymali się bez...
- Jeśli rodzice nie dadzą dziecku doświadczyć miłości, jeśli nie ujawnią swoim zachowaniem, że samo jego istnienie jest dla nich radością, dziecko odwróci od...
- Trzy dni wcześniej Besenval wydał zresztą polecenie, aby carych budowa rozpoczęła się z rozkazu przełożonego kupców ły proch — 215 baryłek —...
- Już samo podanie w polskiej telewizji publicznej informacji o wyrażeniu przez kogoś krytycznej opinii o wspomnianym festiwalu (firmowanym wszak przez TVP) było...
- Po drugie: gdyby nawet państwa zachodniej Europy naprawdę robiły to samo, co kolejne rządy Polski (a nie robią, o czym za chwilę), to są to państwa bogate i jeśli...
- Każda służba jest wyborem pomiędzy zagarnianiem ku sobie, a darzeniem, dawaniem ze siebie, a więc uczy miłości wedle podobieństwa do miłości Boga, czyli...
- 4|106|Pros Boga o przebaczenie! Zaprawde, Bóg jest przebaczajacy, litosciwy!4|107|I nie prowadz sporu w obronie tych, którzy zdradzaja samych siebie...
- Brezovsky wstał i zwrócił się do adwokata: - Niestety, będziemy zmuszeni zatrzymać pana Lebovitza, bo może okazać się bardzo ważnym świadkiem...
- "papieże nie tylko byli mordercami na wielką skalę, lecz ponadto uczynili mord podstawąprawną Kościoła chrześcijańskiego oraz warunkiem zbawienia"...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
Rozwinął kartkę, przeczytał i nam pokazał. Było to
ni mniej, ni więcej, tylko oznajmienie posyłane do wojska, że wyszliśmy z Dziatkowicz,
ilu nas jest, w jakim udajemy się kierunku. Wszystko wyśledzone, wyszpiegowane i dono-
szone. My do chłopca:
− Kto jesteś?
− Sługa dziakowy.
− Gdzie mieszkasz?
− U dziaka.
− Dlaczego nie u rodziców?
− Nie mam rodziców, pomarli.
− Kto ci tę kartkę dał?
− Dziak.
Kazał dziecku co tchu z tą kartką do miasteczka biec i oficerom ją oddać. Widzicie,
gałgan jaki! Nie chłopak, ale dziak! Chłopaka Jagmin na konia podniósł, przed sobą na
siodle posadził i zapytuje:
− Czy wiesz, co w tej kartce napisane?
− Wiem − odpowiada.
Słyszał, jak dziak żonie swojej czytał.
− Dlaczegoś nam ją oddał?
Tu dzieciak rozpłakał się, zmęczyły go już pytania, czy czegoś zląkł się, Jagmin po
włosach go pogładził, w głowę pocałował i znowu:
− Dlaczegoś nam ją oddał? Nie bój się niczego. Dobrześ uczynił i dziękujemy ci za to,
ale dlaczego?
Spuścił kudłatą łbinę i tak cicho, że ledwieśmy dosłyszeć mogli:
− Jak zobaczył was, to pożałował... Póki nie widział, to leciał tam, gdzie dziak kazał, a
jak zobaczył, to pożałował, bo... bo... dziak przed żoną swoją mówił, że oni was wszyst-
kich jak kaczki wystrzelają...
− Miał po trochu rację dziak! W czystym polu i niespodziewanie. Ale co o tym dziecku
chłopskim myślicie? Jakie serce złote? Jaka natura tkliwa!?
− Jeżeli nie kłamał! − flegmatycznie odezwał się idący za nami Artur Roniecki.
Florenty oburzył się.
− Że chłopskie dziecko, to już zaraz kłamać miało! Wstydź się, Arturze!
Tamten, z jednostajną wciąż flegmą, odpowiedział:
− Nie dlatego, że chłopskie, ale dlatego, że ludzkie dziecko, a temu, co mówią dzieci
ludzkie w ogóle, nie dowierzać trzeba...
− Także filozofia! A sam całowałeś chłopca, aż mlaskało... − Sentyment we mnie obu-
dził...
− W nas wszystkich.
Odebrał go od Jagmina Żemirski, od Żemirskiego tu obecny filozof, od filozofa ja go w
obroty wziąłem, ode mnie ktoś inny. Dziw, żeśmy go na śmierć nie zacałowali. Ośmielił
się, prawie rozswawolił, śmiać się zaczął i różnych części odzieży naszej dotykać:
− Jakie u was czapki ładne! A jakie pasy! A strzelby, a jej! Weźcie mnie z sobą...
strzelbę dajcie...
Rozkosz nie malec! Gdyby był choć trochę starszy! Ale bęben taki! Za wcześnie go
jeszcze na bale z sobą brać!
17
− Ale cóż z kartką?
− Jagmin zawrócił konia i z nią do naczelnika, a naczelnik jak z bicza trząsł, natych-
miast: „ten, ten, ten, do dziaka niech jadą! Ręce i nogi mu związać, oczy zawiązać, tu
przywieźć! Marsz! Marsz!”. U niego wszystko tak: w trybie rozkazującym, w tempie
szybkim. Dziak, bestia, bliziuteńko mieszkał, wycieczka kwadransa nie trwała. Wrzesz-
czał, klął, pluł, drapał, aż pistolety musiały z pochew wyleźć. To pomogło. No i jest tutaj z
nami.
Tu głos mu nieco ścichł, spoważniał:
− Powieszony ma być!
Zadrżałyśmy obie i usłyszałyśmy za sobą szczególny dźwięk, wychodzący z ust Ro-
nieckiego, jakieś przeciągłe: pfuuu! Wyglądało to na powstrzymaną chęć splunięcia.
A obok Ronieckiego idący mały Marian Tarłowski szepnął:
− Zły początek! Bądź co bądź... człowiek bezbronny!
− Cicho, nie mów nic! Może posłyszeć!
Stanęliśmy jak do ziemi przykuci, w milczeniu.
O kilka kroków przed nami stał pod rozłożystym drzewem prosty wóz chłopski w jed-
nego konia zaprzężony i w pobliżu wożą szarzały o drzewo oparte dwie rosłe postacie
stróżujących nad nim ze strzelbami na plecach powstańców.
Na wozie wyraźnie w gwiaździstym zmroku widać było cienkiego i wysokiego czło-
wieka, w długim, aż prawie do stóp ubraniu, z rękoma u piersi związanymi i ze szmatą
białego płótna, która zasłaniała mu wraz z oczyma znaczną część twarzy. Głowę miał
okrytą tylko gęstymi, siwiejącymi włosami, siwiejąca również broda opadała mu na zwią-
zane sznurami ręce. Sploty sznurów krępujących nogi ukazywały się spod skraju długiej
odzieży.
Jeżeli kiedy człowiek ten − jak opowiadał Florenty − wrzeszczał, pluł, klął, drapał, teraz
mu to już przeszło. Teraz już wiedział, że znajduje się na samym dnie niedoli, że nic go nie
uratuje, że lada chwila śmiercią ohydną zginąć musi. Śmierć tę widział może pod przy-
twierdzonymi do źrenic powiekami, wiszącą i kołyszącą się na tych samych sznurach, któ-
rych twarde obręcze na nogach i rękach swych uczuwał. Może tułały się mu po głowie
przypomnienia różne i z serca wyciskały łzy, może to serce piekł ogień nienawiści i po
członkach rozlewały się gryzące strumienie żółci; najpewniej śmiertelny strach krople krwi
ścinał mu w sople lodów i włókna nerwów stężał w nieme od przerażenia struny.
Cokolwiek czuł i myślał, był w tej chwili upostaciowaniem tej męki, która już nie ma
ani głosu, ani słów, ani jęków i tylko jak wiatr niewidzialny ciałem człowieka kołysze. Na
wozie siedząc kołysał się nieustannie. Z siwiejącymi włosami na głowie i u piersi, z białą
chustą na twarzy to w tył, to naprzód odginał swą cienką i wysoką postać, miarowo, nie-
ustannie, w milczeniu kamiennym. Widok zaś tego miarowego, powolnego, wiecznego
kołysania się daleko więcej, niżby to zdziałać mogły krzyki i przekleństwa, patrzącym
krew w żyłach zatrzymywał, w pamięci rył się na zawsze.
Nie wszystkim jednak patrzącym. Jeden z tych, którzy ze strzelbami na plecach pod