Po zakończeniu operacji oprowadzono Franka po bazie...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- zobowi za wobec pracowników (gdy wynagrodzenia s płacone „z dołu”), zobowi za wobec dostawców, wynikaj cych z operacyjnego (manipulacyjnego) odroczenia...
- Kiedy Canan przejął zarządzanie codziennymi operacjami magazynu, Lovejoy jeszcze bardziej skupił swą uwagą na rekrutacji, sprowadzając ostatecznie jeszcze...
- Błędy systemowe są zgłaszane, gdy wywołanie systemu operacyjnego zwraca kod błędu...
- Operacje wejścia-wyjścia Zmienne typu int, double i char są zmiennymi arytmetycznymi, przystosowanymi odpowiednio do przechowywania...
- Ponisza lista uzasadnie i sprzeciww co do etycznych aspektw pracy operacyjnej odzwierciedla przebieg dyskusji na ten temat...
- Ocena ryzyka: WysokieTo jedna z najbardziej newralgicznych operacji omawianego przypadku użycia...
- b) dokona wyboru i rozpoznania miejsca zasadzki,c) okreli czas rozpoczcia, przebiegu i zakoczenia zasadzki,d) wyznaczy i przygotowa sprzt oraz...
- _' yette zakończył swoją intymną wizytę i wyszedł na zewnątrz,f wtedy Barry uderzył go łomem w głowę i wrzucił na tylne siedzenie~~' ochodu...
- dysponowała zespołem w stanie pełnej gotowości operacyjnej...
- funkcje wykonujące te same operacje...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
Dźwig, który przed chwilą pochwycił linę, stał na dnie dużego wgłębienia w betonowym bloku, a właściwie – betonowym kraterze. Na ścianach tego krateru znajdowały się łukowato wygięte srebrne kolumny, na których tkwiły zwoje magnetyczne. Ich zadaniem będzie utrzymywanie końca kabla w amortyzującym wstrząsy tunelu falowym. Kabel powinien się unosić dość wysoko ponad betonowym dnem komory, przytwierdzony za uchwyt swej zewnętrznej części. Tak to w każdym razie miało wyglądać: idealnie zrównoważona orbita i kabel prowadzący z nowego małego księżyca aż do tej konstrukcji. Trzydzieści siedem tysięcy kilometrów długości i zaledwie dziesięć metrów szerokości.
Po zabezpieczeniu linki przytrzymującej, sam kabel można było skierować w dół dość łatwo, nie należało jednak robić tego w sposób gwałtowny, ponieważ powinien wejść w swoją ostateczną orbitę naprawdę bardzo łagodnie, zbliżając się do niej asymptotycznie.
– To będzie jak paradoks Zenona – zauważył Slusinski.
Tak więc dopiero wiele dni po wizycie Franka w bazie, na niebie w końcu pojawił się koniuszek kabla. Przez następne kilka tygodni opadał jeszcze wolniej, stale widoczny na nieboskłonie. Widok był naprawdę niesamowity. Za każdym razem, gdy Chalmers spoglądał w tamtym kierunku, odczuwał lekki zawrót głowy i za każdym wracał do niego obraz oceanicznego dna i wędki, czarnej żyłki zwisającej ze śliwkowej powierzchni.
Frank spędził ten czas, organizując biuro Departamentu Marsa w mieście, które pewnego dnia nazwano Sheffield. Jego ludzie z Burroughs protestowali przeciwko przeprowadzce, ale zignorował ich opinie. Odbywał także spotkania z amerykańską kadrą kierowniczą i twórcami projektu, a wszystkie dotyczyły różnych aspektów konstrukcji i działania windy, problemów Sheffield albo innych miast Pavonis. Amerykanie reprezentowali zaledwie ułamek tutejszej siły roboczej, ale Frank i tak był wiecznie zajęty, ponieważ całkowity projekt był naprawdę ogromny. Amerykanie zresztą wyraźnie przeważali wśród dyrektorów i twórców programów komputerowych związanych z aktualną budową wagoników windy. Wprowadzenie tak wielu rodaków Chalmersa na stanowiska dyrektorskie i kierownicze niewątpliwie stanowiło warte miliardów dolarów mistrzowskie posunięcie i wielu ludzi Franka za to wysoko ceniło, chociaż powinni raczej dziękować jego AI, Slusinskiemu oraz Phyllis.
Sporo Amerykanów mieszkało w leżącym na wschód od Sheffield miasteczku pod namiotem, które zwano Teksasem. Dzielili ten teren z przedstawicielami innych nacji, którym spodobało się to miejsce lub trafili do osady przypadkowo. Frank spotykał się z nimi, kiedy tylko mógł, tak że zanim kabel całkowicie opadł, stanowili już całkiem zorganizowany zespół i prowadzili konsekwentną politykę, albo też – jak mówili niektórzy – tkwili nieodwołalnie pod „pantoflem” Franka. Tak czy owak, byli szczęśliwi, że są tutaj, póki wydawało im to się to warte zachodu. I tak wiedzieli, że są słabsi niż wspólnota Wschodniej Azji, która budowała dachy wagoników windy, czy Unia Europejska konstruująca sam kabel. No i o wiele mniej potężni niż Praxis, Amex, Armscor czy Subarashii.
W końcu nadszedł dzień, w którym kabel miał wylądować. W Sheffield zebrały się gigantyczne tłumy, aby zobaczyć operację wychwytu; hala dworcowa była wprost zapchana ludźmi, ponieważ rozciągał się z niej wspaniały widok na podstawowy kompleks, popularnie nazywany „gniazdem”.
Po kilku godzinach nad głowami zgromadzonych zawisło dno czarnego filaru. Im bardziej się zbliżał do celu, tym wolniej się poruszał. Kabel nie wydawał się dużo większy niż lina przytrzymująca, wisząca na niebie zaledwie kilka dni temu, a był z pewnością o wiele mniejszy niż człon napędowy rakiety „Energia”.
Kabel tkwił teraz na niebie idealnie pionowo, jednakże ponieważ był wąski (a skrót perspektywiczny dodatkowo zniekształcał obraz), wydawał się niewiele wyższy niż spory wieżowiec. Bardzo błyszczący, strzelisty wieżowiec zbudowany w powietrzu. Pień czarnego drzewa, wyższy niż nieboskłon.
– Powinniśmy się znajdować teraz tuż pod nim, w „gnieździe” – powiedział jeden z ludzi Franka. – Kiedy już wyląduje, pod kablem będzie chyba dość wolnej przestrzeni, prawda?
– Nie bierzesz pod uwagę pola magnetycznego – zauważył Slusinski, nawet na chwilę nie odrywając oczu od nieba.