I
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- Sztylet w jakiś sposób wypadł z rany na szyi martwego mężczyzny - prawdopodobnie sam wyszarpnął go w agonii...
- Aż do wiosny tego roku schemat wyglądał następująco: coraz pospieszniejsze stosunki, po których następowała krótka drzemka (nawiasem mówiąc, ulubiony...
- teresowaniem i w konsekwencji działaniem poprzedzonym decyzja-mi, są ograniczone wyłącznie tym, jakie znamy sposoby ich genero-wania, wytwarzania,...
- Norma PN-N-01222 :1978 Kompozycja wydawnicza książki...
- outsourcingu jest zacieśnienie się integracji dostawcy i klienta umowy outsourcingowej, jak również powstanie rozwiniętej sieci relacji klienta z...
- bonz|ja,
- By reading these future tenses may be observed the variations of shall and will...
- Upakowanie materii żywej w osobne nośniki stało się cechą tak uderzającą i dominującą, że gdy na scenie pojawili się biologowie i zaczęli zadawać pytania na...
- aparaty cyfrowe Rodzaj pamięci to informacja na temat tego na jakich kartach pamięci aparat zapisuje zdjęcia...
- Wspiąwszy się na kopiec kamieni zaścielający brzeg strumienia, Pawldo zatrzymał się, by chwilę odetchnąć...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
Garaż wygląda zupełnie niegroźnie.
Wciąż składała mapę.
- Myślę, że możemy spróbować, a jeśli coś nas wystraszy, to po
prostu uciekniemy.
- Gdzie jesteśmy teraz?
Otworzyła drzwi.
- Chodźmy na spacer - zaproponowała.
Ścieżka rowerowa biegła obok boiska, a następnie przecinała gęsto
zarośnięty teren. Gałęzie drzew stykały się w górze, wskutek czego czuli
się jak w tunelu. Z rzadka przesączał się przez nie promień słońca.
Czasem jakiś rowerzysta zmuszał ich do zejścia ze ścieżki na kilka sekund.
Spacer ich odświeżył. Po trzech dniach spędzonych w szpitalu,
dwóch - w więzieniu, siedmiu godzinach w samochodzie i pięciu
w motelu Mark ostatkiem sił powstrzymał się, żeby nie skoczyć w las.
Tęsknił za swoim rowerem i myślał, jak fajnie byłoby ścigać się teraz
z Rickym między drzewami, radośnie i bez zmartwień. Po prostu jak
dzieci. Tęsknił za zatłoczonymi ulicami kempingu dla przyczep pełnymi
ganiających wszędzie dzieciaków i przeróżnych, co chwila innych, gier.
Tęsknił za znanymi tylko sobie ścieżkami wokół Posiadłości Kołowej
Tuckera i długimi spacerami, do których tak się przyzwyczaił. I chociaż
mogło wydawać się to dziwne, tęsknił także za swoimi kryjówkami
pod jego osobistymi drzewami i przy należących wyłącznie do niego
strumieniach, gdzie mógł usiąść, pomyśleć i, tak, zaciągnąć się
i papierosem. Od poniedziałku nie wypalił ani jednego.
- Co ja tutaj robię? - zapytał ledwo słyszalnie.
- To ty wpadłeś na ten pomysł - odparła Reggie, wkładając ręce
w kieszenie swoich nowych dżinsów z Wal-Martu.
i - To moje ulubione pytanie tego tygodnia: „Co ja tutaj robię?"
Zadawałem je wszędzie - w szpitalu, w więzieniu, na sali sądowej.
Wszędzie.
- Chcesz wrócić do domu, Mark?
- A co to jest dom?
- Memphis. ZabiorÄ™ ciÄ™ do matki.
- Tak, ale nie mógłbym z nią zostać, prawda? Pewnie nawet nie
zdążyłbym dojść do pokoju Ricky'ego, jak by mnie złapali, zaciągnęli
z powrotem do więzienia, do sądu, do Harry'ego, który byłby naprawdę
wściekły, nie sądzisz?
- Tak, ale mogłabym go przekonać.
Nikt nie przekona Harry'ego Roosevelta, uznał Mark. Już widział
siebie, jak siedzi w sądzie i próbuje wytłumaczyć, dlaczego uciekł.
Harry odesłałby go do aresztu, gdzie Dorem nie byłaby już tą samą
osobą. Żadnej pizzy. Żadnej telewizji. Pewnie zakuliby go w kajdany
i zamknęli w karcerze.
- Nie mogę tam wrócić, Reggie. Nie teraz.
Dyskutowali nad różnymi możliwościami wyjścia z sytuacji, aż
poczuli zmęczenie. Nic nie ustalili. Każdy nowy pomysł oznaczał tuzin
nowych problemów. Każdy sposób działania prowadził w końcu do
katastrofy. Oboje, chociaż oddzielnymi drogami, doszli do wniosku,
że nie ma prostego rozwiązania. Nie ma żadnego rozsądnego wyjścia.
każdy plan miał dyskwalifikujące go wady.
I żadne z nich nie wierzyło, że odkopią ciało Boyda Boyette'a. Byli
przekonani, że coś ich przestraszy i uciekną z powrotem do Memphis.
Nie mówili tego jednak głośno.
Reggie się zatrzymała. Po lewej stronie rozciągała się trawiasta
polana z niewielką altanką pośrodku. Po prawej widniała wąska
ścieżka, prowadząca do lasu.
- Chodźmy tędy - zaproponowała i zeszli ze ścieżki rowerowej.
Mark ruszył za nią.
Wiesz, dokąd idziemy? - spytał.
- Nie. Ale mimo to chodź za mną.
Ścieżka rozszerzyła się nieco, a potem nagle zniknęła. Ziemię
;zćismiecały puste butelki po piwie i opakowania po chipsach. Prze-
dzierali się między drzewami i przez zarośla, aż dotarli do niewielkiej
polanki. Niespodziewanie oślepiło ich słońce. Reggie osłoniła oczy
dłonią i spojrzała na rozciągający się przed nimi rząd drzew.
- Myślę, że to ten potok - oznajmiła.
- Jaki potok?
- Według mapy dom Clifforda styka się z West Park, a granicę
stanowi cieniutka zielona linia oznaczająca zapewne potok, rów albo
boÅ› podobnego.
- Nie ma tam nic oprócz drzew.
~Reggie odeszła kilka kroków w bok, zatrzymała się i wskazała
- Spójrz, po drugiej stronie tych drzew widać dachy. Myślę, że to
;a Clifforda.
Mark zbliżył się i stanął na palcach.
- Widzę je - potwierdził.
- Chodź za mną - rzekła i ruszyli w kierunku drzew.
370 - 371
Dzień był piękny. Wybrali się na spacer do parku. Teren należał
do publicznie dostępnych. Nic im nie zagrażało.