Zwlekała z odpowiedzią...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- Przykładowo, poniższe wyrażenie:Dim targetNumber As Integer = CType("12", Integer)jest odpowiednikiem następującego wyrażenia:Dim...
- Analiza ta wyjania nam rwnie, dlaczego poziom produkcji odpowiadajcy naturalnej stopie bezrobocia jest rwnoznaczny z potencjalnym poziomem produkcji danego...
- A ktokolwiek si komu o pewny dug zapisa, y do Grodu firma inscriptione [mocnym zapisem] odpowiada si podda dobrowolnie, bd przed mierci, abo iu y po mierci...
- odpowiednich warunkw do zapewnienia "wolnej gospodarki", poza tym pastwo nie powinno ingerowa w spoeczno-ekonomiczneprocesy, ktrymi sterowa powinny siy...
- Czemu więc płakała? Obawiał się jednak, Ŝe jeśli będzie próbował nalegać, tylko - Nie musi mi pani od razu odpowiadać –uspokoił ją...
- Pani Hunter regularnie co miesic wystawiaa czeki za swj pobyt w klinice; bez mrugnicia wasnorcznie wpisywaa odpowiednie sumy, mimo e czasami nawet...
- – Nie złapią nas, moja piękna – odpowiedział Gabriel z udawaną brytyjską powagą...
- Chrystusa i Samarytank - naturalnie przy studni - Malczewski malowa trzykrotnie, ale adne z tych uj nie odpowiada, jak podkrela Kazimierz Wyka, przekazowi...
- Zadajecie sobie pytanie: “Jak możemy to uczynić?” Odpowiadam wam: “Tak samo jak [czyni] to Bóg, kochający nawet tego, który Go znieważa...
- Jak wspomniano w poprzednim rozdziale, tworzenie aplikacji modularnej wymaga dodatkowych prac projektowych i podjęcia odpowiednich decyzji, ale w...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
Już myślałem, że puściła to pytanie mimo uszu. Ale
w końcu odpowiedziała. Patrzyła gdzieś w przestrzeń, nie na mnie.
— Chcę należeć do świata, w którym żyję. Nie chcę być taka jak inni, ale
chcę, żeby każdy mnie aprobował taką, jaka jestem. Wiem, że inni uważają mnie za nudną i bezbarwną, drobnomieszczańską. Słyszałam, jak o mnie mówią. Ich
nawet nie obchodzi, czy ja słyszę.
— Pani nie chce być taka jak inni — powiedziałem powoli. — Może to jest
ten klucz. Pani ich potępia, a wymaga, żeby oni aprobowali panią. Czy może się mylę?
Odwróciła głowę i spojrzała na mnie.
— Pan ma prawie rację. Prawie.
Rozwarła dłonie i zamknęła mocno, zacisnęła pięści. Znów patrzyła na mia-
steczko.
— Pan nie wyrósł w rodzinie na wskroś rzymskokatolickiej — rzekła. — A ja
tak. W tym jest jakieś piękno, bardzo dziwne poczucie bezpieczeństwa, ale i lęk.
Dorasta się z przekonaniem, że mnóstwo rzeczy to grzech, grzech powszedni,
jeżeli nie śmiertelny. Nie wolno grzeszyć. Nie wolno dzielić z nikim jego grzechów. Jako postawa życiowa to jest dobre, chwalebne, chroni od wielu kłopotów.
A przecież niedzielenie czegoś z kimś już jest, jak pan powiedział, dezaprobatą.
Nie wolno jednak dzielić grzechów. Tańczy się w innym rytmie. Ma się przeszko-lenie, przygotowanie, wierzy się. Co można poradzić?
Było w niej jakieś napięcie, coś desperackiego. Widziałem to na jej twarzy,
w ruchach jej rąk, słyszałem w głosie.
— Nie wiem — powiedziałem. — Większość nas w coś wierzy. Większość
nas żyje według jakichś zasad. Może nie myślimy o tych zasadach w kategoriach religii. Myślimy w kategoriach przyzwoitości, dobrego wychowania, honoru, tych wielu nakazów, będących pseudonimami dyscypliny.
— Pseudonimy dyscypliny! — powtórzyła. — Podoba mi się to.
I znów doznałem uczucia, że ta mała przygoda w obrębie dużej zdarza się
nie mnie, tylko jakiejś projekcji mojej jaźni, że to nie ja sam jako taki jestem w miasteczku Friedheim w gwiaździstą noc, siedzę na zboczu wzgórza i mam
83
przy sobie dziewczynę. Właśnie tę dziewczynę. O ile mi było wiadomo, ona studiowała przez cztery lata w college’u, po czym wyjechała, żeby daleko od swego miasta rodzinnego, daleko od swej rodziny zrobić karierę. Jej droga do kariery to praca w cynicznym, przemądrzałym zespole redakcyjnym takiego magazynu jak
„Globus”. Wprost nieprawdopodobne.
— Pani jest wzburzona — powiedziałem. — Coś stało się dziś wieczorem?
— Nic.
Joan Terrill wrzuciła to jedno słowo w sadzawkę ciszy. Nie komentując po-
zwoliłem, by utonęło. Wytrzymywała milczenie może przez dwie minuty, a potem odwróciła głowę do mnie.
— Pan myślał, że co się mogło stać?
— Nie wiem. Rozszyfrowywała pani miasteczko z apostołem Janem. Ale kie-
dy przechodziłem, siedziała pani przy fontannie sama, jego nie było.
— On nie jest apostołem. Jest snycerzem i w sezonie misteriów aktorem. Nic
się nie stało. Zupełnie nic.
Podniosła się z głazu i odeszła. Ruszyłem za nią powoli, nie próbując zrównać z nią kroku. Doszła do wąskiej ścieżki prowadzącej w dół do miasteczka i zaczekała na mnie.
— Pan jest bardzo cierpliwy — powiedziała.
— Pomyłka. Raczej skłonny do niecierpliwości.
— Nie wierzę. — Szła teraz za mną. — To dziwne. Już w pierwszej chwili
w autobusie, kiedy ustąpił mi pan miejsca przy oknie, czułam, że mogę ufać pa-nu. Jakoś nie był pan mężczyzną: pan był kimś życzliwym, kimś, na kim można
polegać.
— Wolałbym raczej być mężczyzną, jeżeli pani pozwoli.
Gwałtownie machnęła ręką.
— Wiem. Pan jest mężczyzną, oczywiście. Chciałam tylko powiedzieć, że
w moim życiu nie odgrywa pan roli mężczyzny i że pan mnie nie przeraża.
— Komplement wątpliwy, ale przyjmuję go.
Przeszła kilka kroków.
— Niedobrze to sformułowałam — powiedziała. — Przepraszam. Ale jeszcze
bardziej pogorszyłabym sprawę, gdybym próbowała to wyjaśniać.
Nie musiała mi wyjaśniać tego. Ja byłem dla niej poganinem, niewierzącym.
Ludzie religijni, zwłaszcza katolicy, traktują nas niewierzących jak istoty spoza ich klubu, które, owszem, mają prawo do tego, żeby im okazywać uprzejmość
i przychylność, ale które uznaje się tylko do pewnego stopnia.
Nagle podniosła głowę.
— Dlaczego żona rozwiodła się z panem? — zapytała cicho.
Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Zaskoczyła mnie tym, że przestając mówić
o sobie, zaczęła od razu rozmowę o mnie.
84
— To było dosyć skomplikowane — wymamrotałem. — To było coś, co ona uważała za konieczne.
— Pan się z tym zgadzał?
— Nie kwestionowałem rozwodu.
Doszliśmy do skraju miasteczka milcząc. Wszędzie już panował spokój bez
żadnych śladów wieczornej hulanki. Mieszkańcy Friedheim potrafili swoje nagromadzone emocje wyładować w ciągu kilku godzin. Nazajutrz mieli iść na mszę
niedzielną, przyjmować napływających turystów, czekał ich dzień bardzo pracowity. Potrzebowali teraz snu.
— Rozwód to musi być smutne przeżycie — odezwała się Joan Terrill. — Nie
rozwiązuje niczego.