Flinn i Dashiva jako jedyni Asha’mani dotrzymywali mu towarzystwa...
Serwis znalezionych hasełOdnośniki
- Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
- W lipcu 1941 roku jako czBonek Episkopatu Polski witaB chlebem i sol oficerw niemieckich wojsk okupacyjnych, haDbic rd arystokratw polskich i Episkopat
- By moe, i tu wanie odkryjemy jeszcze dziedzin naszego wynalazku, dziedzin, w ktrej zdoby si moemy jeszcze na oryginalno, naprzykad [!] jako parodyci...
- Od samego początku nasza praktyka ruszyła ostro z kopyta, mieliśmy dostatecznie dużo pracy, by jako młodzi lekarze poczuć się zadowoleni, ale i na tyle dużo,...
- Tak więc nie można też ustalić, czy pewne rodzaje literackie ukształtowały się raczej pod naciskiem zjawisk realnych, czy raczej — norm kulturowych jako...
- Zaistnienie filozofii jako dziedziny kultury narodowej, w ktrej nacja wyra|a swj [wiatopogld, byBo mo|liwe, pojawiB si bowiem system okre[lonych poj i metod
- Rwnoczenie kocha ono rodzica-rywala spostrzegajc go jako osob wszechpotn i wszech-wiedzc, a wic rwnie o skrytych pragnieniach dziecka...
- Polecenie traceroute zwykle jest wykorzystywane w ten sposób, jak polecenie ping – jako parametr należy podać nazwę hosta docelowego...
- pozytywistycznych, które wszelkie warianty artyzmu traktują jako instrumenty krasomówcze, a wartość słowa poetyckiego pragną mierzyć wartością...
- Rozwj fizyczny, jako proces irnian somatycznycH (anatomicznych) i funkcjonalnych (fizjologicznych) w organizmie, stwarza podstawy dla rozwoju motoryki...
- w peni zrealizowany ze wzgldu na wybuch U wojny wiatowej, to jednak podstawy prawne posuyy jako dorobek stanowicy punkt wyjcia do prac kontynuatorskich w Polsce...
Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi.
Stali nieco na uboczu, przy skraju lasu, trzymając konie za wodze i obserwując rosnące niżej drzewa. Cóż, przynajmniej Flinn obserwował, i to z równą uwagą jak Rand. Dashiva zerkał od czasu do czasu, krzywiąc się, mrucząc niekiedy pod nosem coś nieartykułowanego, co sprawiało, że Flinn niespokojnie przestępował z nogi na nogę i mierzył go spojrzeniem spode łba. Moc wypełniała obu mężczyzn prawie do granic ich możliwości, natomiast Lews Therin, o dziwo, zupełnie zamilkł. Podczas ostatnich kilku dni tamten coraz rzadziej wyściubiał nos ze swej kryjówki w umyśle Randa.
Na niebie wreszcie pokazało się słońce, chociaż rozproszone chmury wciąż straszyły szarością. Minęło pięć dni, od kiedy Rand przyprowadził swą niewielką armię do Altei, pięć dni, jak zobaczył swego pierwszego martwego Seanchanina. Od tego czasu wielu już ich widział. Ta myśl tylko prześlizgnęła się po powierzchni Pustki. Potrafił natomiast wyczuć, jak czaple, którymi naznaczono jego przedramiona przez rękawice, ocierają się o fakturę Berła Smoka. Cisza. Nigdzie dookoła nie było widać żadnych napowietrznych stworzeń. Trzy z nich zostały zabite, strącone z nieba błyskawicami, zanim ich jeźdźcy pojęli, że lepiej trzymać się z boku. Bashere był bez reszty zafascynowany stworami. Cisza.
- Może to już koniec, mój Lordzie Smoku. - Głos Ailil był chłodny i opanowany, jednak mimowolnie poklepywała kark swej klaczy, która nie potrzebowała przecież uspokajania. Zmierzyła spod oka Flinna i Dashivę, a potem wyprostowała się w siodle, nie chcąc zdradzić nawet odrobiny zaniepokojenia, jakie czuła ich w towarzystwie.
Rand przyłapał się na tym, że nuci pod nosem, i natychmiast przestał. To nie była jego melodia, to był zwyczaj Lewsa Therina, który w ten sposób reagował na widok pięknej kobiety. Dość! Światłości, jeśli zacznie się zarażać manierami tamtego, na dodatek pod jego nieobecność!...
Znienacka po dolinie przetoczył się głuchy grzmot. W odległości co najmniej dwu mil od miejsca, gdzie się znajdował, ogień wytrysnął ponad drzewa, potem jeszcze, i znowu, i jeszcze raz. Błyskawica naznaczyła pręgą las, niedaleko od miejsca, gdzie wcześniej wykwitły wysokie jęzory płomieni, pojedyncze groty pioruna wyglądały niczym zębate niebiesko-białe lance. Wkrótce potok błyskawic i ognia ustał, znowu zapanowała cisza. Tym razem ogień nie zajął żadnego z drzew.
Część tej eksplozji Mocy pochodziła z saidina. Ale tylko część.
W oddali podniosły się krzyki, stłumione i niewyraźne, pomyślał, że muszą dobiegać chyba z jakiejś innej części doliny. Zbyt daleko, by nawet jego wzmocnione saidinem uszy zdołały wychwycić szczęk stali. Mimo wszystko walczyli nie tylko Asha’mani: Oddani i Żołnierze.
Anaiyella wypuściła oddech, który musiała wstrzymywać chyba od momentu, gdy zaczęła się ta wymiana ciosów Mocy. Mężczyźni potykający się w boju byli jej obojętni. Potem z kolei ona poklepała kark swego wierzchowca. Wałach zastrzygł tylko uchem. To była jedna z rzeczy, jakich Rand zdołał się nauczyć o kobietach. Bardzo często, kiedy kobieta zdenerwowała się, próbowała uspokajać kogoś innego, niezależnie, czy ten potrzebował tego, czy nie. W ostateczności uspokajanym mógł być również koń. Gdzie się podział Lews Therin?
Z irytacją pochylił się do przodu i powrócił do studiowania sklepienia lasu. Przeważały w nim drzewa zimozielone - dąb, sosna i skórzany liść - więc nawet mimo niedawnej suszy ich gałęzie dawały dobrą osłonę, także przed jego wzmocnionym wzrokiem. Jakby zupełnie nieświadomie musnął ciasno zwinięty tobołek znajdujący się pod mocowaniem strzemienia. Mógł wziąć sprawy w swoje ręce. I uderzyć na oślep. Mógł natychmiast ruszyć na dół, do lasu. Ale wtedy nie widziałby dalej jak na dziesięć kroków. W dole nie byłby bardziej skuteczny niż jeden z Żołnierzy.
Niedaleko na grzbiecie wzgórza, wśród drzew otworzyła się brama, pręga srebra, która zmieniła się w otwór ukazujący inne drzewa i gęste zimowe poszycie. Wyszedł zeń miedzianoskóry Żołnierz z cieniutkim wąsikiem i niewielką perłą osadzoną w uchu i brama prawie natychmiast zniknęła. Popychał przed sobą sul’dam ze skrępowanymi za plecami dłońmi, całkiem zresztą przystojną kobietę, gdyby nie purpurowy guz nabrzmiewający na skroni. Ta „ozdoba” dobrze pasowała do nachmurzonego wyrazu malującego się na jej twarzy, podobnie zresztą jak wygnieciona suknia, do której poprzylepiały się liście. Patrzyła z wściekłością przez ramię na Żołnierza, konsekwentnie kierującego ją w stronę Randa, a kiedy dotarli wreszcie na miejsce, w niego wbiła pałające nienawiścią spojrzenie.
Żołnierz stanął na baczność, zasalutował zgrabnie.
- Żołnierz Arlen Nalaam, mój Lordzie Smoku - wyrecytował, wbijając spojrzenie w jakiś punkt na siodle Randa. - Rozkazy Lorda Smoka przewidywały, aby przyprowadzić do niego każdą schwytaną kobietę.
Ran skinął głową. W całej tej sprawie chodziło tylko o to, by mógł sprawiać wrażenie, że coś robi. Nawet jeśli miałaby to być tylko inspekcja jeńców, po których każdy od pierwszego wejrzenia widział, kim są.